czwartek, 17 października 2013

Rozstanie

Dzisiaj o rozstaniu słów kilka. Zaczęłam żyć bardzo intensywnie. Skończyły się studenckie wakacje i w piątki ląduje na uczelni. Do tego konferencje i praktyki w gimnazjum (a i w liceum za chwilę). A wiadomo, do szkoły/ na uczelnię/ na konferencję dziecka nie zabiorę. Musieliśmy się więc z Jankiem rozstać. Czasem na dwie godziny, rekordowo na 4. Znosimy to oboje bardzo dzielnie. Synkiem zajmuje się albo moja mama (i robi to cudownie) albo mąż (hmmm... są tu pewne zastrzeżenia). Mały powoli ma rozszerzaną dietę, więc gdy mnie nie ma, wsunie trzy-cztery łyżeczki jednoskładnikowego dania (inna sprawa, że gdy w miseczce robi się pusto, dziecko moje zaczyna płakać rzewnymi łzami). Do tego ściągam pokarm (ręcznie, bo idzie mi wówczas najszybciej i najłatwiej). I tak sobie działamy. Gdy wracam, ściskam, przytulam, opowiadam. A on uśmiecha się, przewraca, wstaje na kolanka, gdy leży na brzuszku (wygląda to bosko!), 'chodzi" do tyłu i nieustannie gada 'dada' i 'tata'. 'Mama", choć to dopiero nieświadome monosylaby, jeszcze nie padło.
Ja z jednej strony odżyłam. Wyszłam do ludzi, robię coś dla siebie. Z drugiej zaś - padam ze zmęczenia. Wstaję wcześnie, aby wszystko przygotować, wychodzę z domu na zajęcia, a po powrocie - przejmuję domowe obowiązki. Gdy syn zaśnie, siadam do 'lekcji'. I czasem schodzi do 1.00 w nocy. Nie narzekam jednak. Dzięki takiej organizacji i grafikowi napiętemu co do godziny, paradoksalnie mam więcej czasu. Zrobię więcej, przeczytam więcej, a i po lekturę dla przyjemności sięgnę. 
I czasem pomyślę, że dumna jestem. Z siebie. A gdy jest mi ciężko, przypominam sobie, że jestem MATKĄ i KOBIETĄ. A to zobowiązuje. I daje siłę. Cholernie dużo siły!

poniedziałek, 14 października 2013

Konsultuj!

Chciałam usunąć bloga. Tak wiele w moim życiu się dzieje, że brakuje mi czasu na pisanie o sobie i swoim życiu. Nie mogę jednak tego zrobić. Nie wiem nawet, co mną kieruje. Może daję sobie kolejną szansę? Kto wie... Próbuję więc!

U Janka 'na oko' stwierdzono alergię na mleko krowie. Piszę 'na oko', bo testów żadnych nie było. A takie są i robi się je nawet u tak małych dzieci (i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej!). Mały miał zmiany na skórze (i nadal są, ale mniejsze), pojawiały się nitki krwi w kupce (co mówiłam trzem lekarzom i każdy powiedział to samo: objaw alergii - nie martwić się). Dodam ponadto, że Janek miał wykonywane USG brzuszka, więc patologie zostały wykluczone. Lekarze kazali mi być na diecie (ścisłej, z pełną kontrolą składów), co też uczyniłam. Po dwóch tygodniach zalecono powrót do normalnej diety. I jem wszystko. Na chwilę obecną jest dobrze.
Po wielu prośbach, próbach sił i zdań udało się - dostaliśmy skierowanie do alergologa. Idziemy na wizytę 31 października. Dlaczego tak mi zależało? Ja jestem 'dziecięcym alergikiem'. Byłam uczulona na mleko krowie, cytrusy, kurz, sierść, pierze. To wszystko ujawniało się w różnym wieku. Podobnie u mojego brata. Mimo pewnych anomalii, z czasem stykałam się ze zwierzętami (nic!), jadłam czekoladę, słodycze, ciasta domowej roboty, w których zawierało się mleko i jaja (nic!), sprzątałam (nic!), u babci spałam pod kołdrą z pierzem, bo innej nie miała (nic!), jadłam pomarańcze (nic!). Wszystko ustawało lub uodporniałam się. A skóra jak była chora, tak była. Cierpiałam w szkole (dzieci w podstawówce widzą wszystko), byłam w sanatorium, smarowałam się mazidłami, które dość mocno naruszały domowy budżet. A wszystko to jesienią i zimą, a więc w czasie, gdy kaloryfery pracują, a ubrań nosi się sporo. I nadal w tych porach roku jest mi źle - skóra ciągnie się i łuszczy. Może i moje dziecko (co dwóch lekarzy poparło) ma to samo? Może to żadna alergia, a jedynie przejściowa nietolerancja? Kto wie!? Nie będę się jednak katowała dietami, opóźniałą wprowadzanie stałych posiłków u dziecka, które robi oczy kota ze Shreka za każdym razem gdy widzi, jak ktoś je. Sprawdzę i wówczas podejmę odpowiednie działania. Na tę chwilę radzimy sobie całkiem nieźle.

piątek, 20 września 2013

Matka panikująca

Kiedy zostajesz mamą, musisz przyjąć do wiadomości fakt, że do końca życia będziesz martwić się o swoje dziecko. Każda anomalia przyprawi Cię o zawrót głowy, stres. Matki inteligentne nie będą panikować, bo wiedzą, że 'na chłodno' wszystko wygląda inaczej. Matki takie jak ja będą wariowały. Odchodziły od zmysłów. Im stres będzie dezorganizował cały dzień. W czym rzecz? Otóż 8 września w kupce mojego syna odnalazłam kilka nitek czerwonej krwi. Telefon do pediatry i biegiem poszłam do lekarza (a to była niedziela!!!). Lekarz zbadał synka, który śmiał się, zabierał lekarzowi stetoskop. Innymi słowy: czuł świetnie. Lekarz orzekł, że te śladowe ilości nitek krwi to nic złego, syn zbadany = zdrowy. Wyszłam z diagnozą: prawdopodobnie alergia (już wcześniej podejrzewana). A dodam, że dzień wcześniej dogodziłam sobie znacznie produktami mlecznymi. I potem te niteczki od czasu do czasu się pojawiały. Byłam jeszcze na ważeniu u położnej, która uspokoiła mnie i również orzekła, że nic nie wskazuje na jakąkolwiek patologię (prócz alergii). I tydzień był spokój. A dzisiaj syn jak nie walnie, jak nie huknie! Kupa wyszła za pampersa i po samą szyję powędrowała (wybaczcie szczegóły). I na bodziaku zauważyłam rzeczone niteczki. I potem, gdy już założyłam nowego pampersa, syn dokończył dzieło. I tam zaglądam - a tu niteczki krwi. I spanikowałam. Nie wiem co i jak robić. Czego mam się chwycić? Martwię się. I martwię się tym, że nie potrafię sobie radzić z takimi rzeczami. Gdzieś z tyłu głowy słyszę, że przecież w 10. dobie życia miał robione USG brzuszka, jest pogodny, radosny, nie ma gorączki. Ale panikuję. I siedzę, płaczę i nie potrafię się pozbierać.

poniedziałek, 16 września 2013

Matka wyrodna

Wydaje Ci się, że potrafisz zająć się własnym dzieckiem? Otóż nie! Ciocia, babcia, sąsiadka, pani z warzywniaka - one wiedzą, jak się dzieckiem zająć, jak ubrać i generalnie wszystkowiedzące są. Te ich spojrzenia! Bezcenne. Zawsze mi się w pierwszej kolejności chce pyskować, a dopiero później śmiać. I tak dla przykładu idę do warzywniaka, z wózkiem oczywiście, bo go nie zostawię pod sklepem, a tu baba patrzy na mnie jakbym jej rodzinę grzybami zatruła. I czytam z jej oczu: 'po cholerę tu z tym wózkiem się pchasz'. Dla uzupełnienia dodam, że w sklepie miejsce było i dla mnie, i dla wózka, i dla rzeczonej baby. Sytuacja kolejna: rodzinna uroczystość. Janek ubrany elegancko: koszula była, spodnie w kratę. I szelki, a jakże. Zabrakło jedynie czapki. O ja głupia i niemądra! Ze sto razy usłyszałam chyba, że dziecko mi się rozchoruje. I nawet do mamy mojej na skargę poszli. I przy mężu moim o nieodpowiedzialności rozprawiano. Matczynej rzecz jasna.
Asertywności się uczę.

czwartek, 29 sierpnia 2013

O bogactwie

Wróciłam wczoraj do kilku pierwszych notek z tego bloga (tak, prowadzę go już rok!). I gdy tak zagłębiałam się w lekturze doszłam do wniosku, że często pisałam o pieniądzach. A mówiąc inaczej: martwiłam się o nie. Tak, myślałam o kasie. Obsesyjnie. I gdy zobaczyłam na teście dwie kreski, uświadomiłam sobie, że będę musiała iść na zakupy (wyprawkowe, ma się rozumieć). A musicie wiedzieć, że ja wydawać nie lubię. Należę do kobiet (niewielu zapewne), które nie znoszą wprost kupować sobie ubrań, kosmetyków. Nie pytajcie mnie dlaczego. Nie wiem! I gdy brzuszek był coraz większy, a wraz z nim długa lista zakupów, martwiłam się coraz bardziej. I odkładałam. I kasę, i zakupy. Ostatecznie coś tam kupiłam. I tu właśnie dochodzimy do sedna. Ubranek (nowych!) nie kupiłam chyba żadnych - a przepraszam! - zakupiłam czapeczkę i skarpetki. Pozostałe rzeczy (mnóstwo dodam!) dostałam, pożyczyłam i kupiłam w lumpeksie (za grosze oczywiście). I tym sposobem uzbierałam już karton ubranek, które odłożyłam dla rodzeństwa Janka. Wiele ubranek również synek dostał w prezencie.
Idźmy dalej. Kosmetyki. Tu sprawa ma się inaczej. Wiedziona komentarzami, postami na blogach, wypowiedziami mam kupiłam i Sudocrem (a jakże - 250g), i Bepanthen, i oliwkę Johnson's. Pierwszego i ostatniego produktu nawet nie użyłam. Do pielęgnacji Janka używam Bepanthen'u, Dermobazy i Cutibazy, wody fizjologicznej i Disnemar'u. I to wszystko. 
Do szpitala kupiłam sobie i podkłady, i majtki jakieś tam. Leży, nie użyłam.
W prezencie dostałam przewijak (cudo!), czasem ktoś pieluchami obdaruje. 
Wózek kupiłam używany, fotelik samochodowy też. I leżaczek wychwalany przeze mnie też służył już jednemu dziecku.  
Chusteczek nawilżanych praktycznie nie używam (pupę myję wodą). 
Po co ten wpis? Znalazłam ostatnio swoją listę wyprawkową, dłuższą niż paragony Polaków w czasie świąt. I na blogach kilka wpisów wyśledziłam. O wyprawkach właśnie. Kobiety piszą w nich, co kupiły i w jakich ilościach. Posty, dodam, do krótkich nie należą. A ja doszłam do wniosku, że utrzymanie dziecka (mojego przynajmniej) niewiele kosztuje. Na jedzenie syna dotychczas grosza nie wydałam, pampersy (Dada) ktoś czasem rzuci, ale i te do drogich nie należą. Brakuje mi pajacyków do spania? Bodziaków? Mam pod nosem dwa genialne lumpy, w których wyłapuję perełki. Czasem coś na Tablicy poszukam. I żyjemy.
Ile to razy słyszałam, że mam teraz szaleć, bo jak będzie dziecko, to nic sobie nie kupię. Guzik prawda. 
Kiedyś ktoś mi powiedział, że Bóg dał, Bóg pozwoli nakarmić. Coś w tym jest. Janek nie nosi markowych ubranek, a jeśli już, to nie on pierwszy ma je na sobie. Janek nie ma żyrafy Sophie, a jedynie zwykłe gryzaczki. Syn mój nie ma wypasionego wózka (choć ja uważam nasz bobowóz za rewelacyjny!), dizajnerskiego krzesełka do karmienia (a i to mamy używane!). Jan ma mnie. I tatę. I naszą miłość. I to jest właśnie nasze bogactwo.
 
Post ten nie jest atakiem. Nie ganię rodziców, którzy kupują swojemu dziecku piękne ubranka czy akcesoria. Boże broń! Mnie na to nie stać, co nie znaczy, że innym zazdroszczę. Mój syn nie jest przez to gorszy. I proszę o zrozumienie tego faktu.

środa, 28 sierpnia 2013

Zagubiona

Pierwsza przespana noc synka za nami i to by było na tyle ;-) Janek zdecydował się na powrót do dwóch nocnych przebudzeń. Nie narzekam - przywykłam.

Odwiedzam blogi, czytam i podziwiam Was dziewczyny, że macie tyle siły. Skąd Wy ją czerpiecie? Ja ostatnio wpadłam w jakiś dołek, z którego nie mogę wyjść. Nie ogarniam własnej rzeczywistości. Powrócił strach, dezorganizacja. Dupa kurde blada. Nie wiem nawet, jak sobie radzić.
Piszę, usuwam, piszę, usuwam. 
Zostawiam!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Noc pod znakiem snu

Nienormalna jestem! Ot, taką diagnozę sobie dzisiaj wystawiłam. Dziecko moje spało dzisiaj od 20.30 do 6.30! Czteromiesięczne! Moje! Cud? Nie, syn mi dorasta. Piersi myślałam, że mi eksplodują, ale Janek i laktator pomogli. Jestem pod wrażeniem.

środa, 31 lipca 2013

Brodawki na cenzurowanym

Mleczna droga nie zawsze jest łatwa. Poranione brodawki, nawały - zdarza się to wielu kobietom. Mnie tego typu problemy ominęły (dzięki cudownej położnej, która przystawiła mi syna do piersi niemal zaraz po cięciu cesarskim), jednak zdarzyło mi się coś innego, coś o czym rzadko mówimy, coś co rzadko się diagnozuje. Chodzi mianowicie o grzybicę brodawek. Nieodpowiednia dieta doprowadziła do stanu, który określam jako średnio przyjemny: brodawki mnie swędziały, pierś od czasu do czasu zabolała tak, jakby mi ktoś wbijał szpilkę w kanalik mleczny. Zmienił się również wygląd samej brodawki: stała się ona różowa, świecąca. Doradczyni laktacyjna orzekła, że to grzybica i wymaga ona leczenia. Profilaktycznych działań wymagał również Janek.
Grzybica to od zawsze temat wstydliwy. Rzadko o nim mówimy, jeszcze rzadziej podejmujemy leczenie kierowane przez lekarza czy położną (w przypadku grzybicy brodawek). Może komuś mój post pomoże, może dzięki niemu ktoś, podobnie jak ja, szybko zareaguje i pozbędzie się problemu.

Zasady stosowane w przypadku stwierdzenia objawów grzybicy*:

- dokładne i częste mycie rąk i wycieranie ich papierowym ręcznikiem jednorazowym
- stosowanie po każdym karmieniu świeżych nakładek 
- wietrzenie piersi kilka razy dziennie (po karmieniach wyciśnięcie kropli pokarmu, rozsmarowanie na brodawce - pokarm powinien na niej wyschnąć)
- ograniczenie stosowania maści na brodawki
- codzienna zmiana bielizny, biustonosz należy prać w gorącej wodzie
- wygotowywanie codziennie przez 20 minut wszystkich przedmiotów, które dziecko bierze do buzi
- mycie pupy dziecka czystą wodą
- czeste pranie ręczników i ubrań w gorącej wodzie, prasowanie ich gorącym żelazkiem
- prawidłowe odżywianie: warzywa + oleje tłoczone na zimno, jeść: czosnek, owoce bogate w witaminę C (maliny, czarna porzeczka, cytryna, grejpfrut), jogurty acidofilne,
- ograniczyć spożycie cukru i naturalnych drożdży

Dodatkowo stosowałam Clotrinazol dwa razy dziennie (zmyć przed karmieniem!), a Janek otrzymywał witaminę C (Cebion - 4-5 kropli dziennie po karmieniu).

Nie stosowałam się ściśle do każdej z powyższych zasad. Niektóre z nich pomijałam (choćby użycie ręczników papierowych), niemniej grzyba pokonałam. Jego pojawienie się to zdecydowanie moja wina. W mojej diecie zabrakło witamin, nie jadłam czosnku (wszędzie pisano, że nie wolno!), nie jadłam cytrusów (bo uczulają). I mimo, że teoretycznie nie stosowałam diety eliminacyjnej, gdzieś tam w podświadomości miałam zakodowane, że to może zaszkodzić. I jak się okazało, źle myślałam. Powoli wprowadzałam do diety choćby czosnek właśnie, potem wypiłam sok z pomarańczy. Synkowi nic nie było, a ja czułam się lepiej.

* Przepisane z notatki, jaką otrzymałam od doradczyni laktacyjnej.

czwartek, 25 lipca 2013

Matka w autobusie

Początki mojego macierzyństwa to przede wszystkim próba dostosowania się do nowej roli, ujarzmienie rzeczywistości domowej i budowanie relacji w rodzinie z nowym jej członkiem. Trzeci miesiąc to czas, gdy wszystko wskoczyło już na swoje miejsca, hormony w moim organizmie przestały szaleć, a ja "nauczyłam się" swojego dziecka. To również czas postanowień i próba zmiany dotychczasowych nawyków. Jednym z nich jest otwarcie się na świat i ludzi. Chcę pokazać mojemu dziecku świat. Zabieram go ze sobą w różne miejsca i choć nie wiem, co on o nich myśli, jestem szczęśliwa, gdy widzę z jakim zainteresowaniem się rozgląda i jak cudowanie się śmieje. Jeździmy sobie do centrum miasta, do bibliotek, na Wyspę Młyńską. Nie obawiam się komunikacji miejskiej, ale mam z tym jednak pewien problem. Trafiam bowiem na różnych ludzi, których można ująć w następujące kategorie:
1. Ludzie pomocni - ci gdy tylko widzą, że szykuję się do wyjścia pytają, czy mogą pomóc. Nie zdążę nawet buzi otworzyć, a oni już łapią za wózek. Chwała im za to, bo bez pomocy drugiej osoby nie jestem w stanie wejść do tramwaju (moje miasto ma w posiadaniu tylko jeden tramwaj niskopodłogowy, jeżdżący na szczęście na mojej trasie, choć to właśnie Bydgoszcz słynie z produkcji tych pojazdów, i to najnowszej generacji). Ludzi pomocnych obdarzę zawsze miłym uśmiechem, podziękuję serdecznie...
2. Ludzie niewidzący - ci z kolei, choćbym im po nogach przejechała, nie widzą jak męczę się z wózkiem. Ja nie chcę żeby zwracali na mnie uwagę, bo to mnie nie interesuję, ale gdy wychodzę z wózkiem z autobusu niskopodłogowego i wjeżdżam kółkiem w dziurę na przystanku tak, że wózek niemal mi się przewraca, a kobieta stoi, bo chce wejść do autobusu i widzi całą sytuację i nic z tym nie robi, to mnie krew zalewa. Jeszcze żeby to starsza pani była, to rozumiem, ale nie czterdziestolatka! Miałam wnet wrażenie, że zniecierpliwiona jest, bo wejście blokuję. Niewidzący to najczęściej ludzie młodzi i niestety, w większości kobiety...
3. Ludzie źli - źli na mnie, oczywiście... bo jakim prawem wsiadam do pustego niemal autobusu!? Jakim prawem staję z wózkiem w miejscu do tego przeznaczonym, gdy stoi w nim jedna pani i ona musi się przesunąć!? Widzę w ich oczach pytanie: dlaczego nie siedzisz w domu? Nie pokuszę się nawet o komentarz...
4. Ludzie podtrzymujący się - i tu uściślę: podtrzymujący się mojego wózka! Proszę wybaczyć, ale czy wózek, w którym śpi moje dziecko, to element autobusu? I żeby mi się to raz zdarzyło, ale nie! Dobrze, że moje spojrzenie na daną osobę działało: persona oburzona, ale rękę z wózka zabierała.

Mimo różnych niedogodności dalej będę podróżowała miejską komunikacją. Radze sobie i to jest dla mnie dowód na to, że macierzyństwo nie ogranicza a otwiera nowe horyzonty.

Jutro wyruszamy w naszą pierwszą dłuższą trasę. Jedziemy z synkiem nad morze. Doczekać się nie mogę ;-)

środa, 24 lipca 2013

Dyda dyda

Dzieje się wiele. Niemal każdego dnia obmyślam treść kolejnej notki, ale żeby ją napisać, to już gorzej. Nadrabiam więc. Temat nr 1: smoczek. Jak ja byłam mu przeciwna! Smoczek? Nie moje dziecko! Wada zgryzu, zaburzenie procesu ssania...wiadomo... Gdy byłam jeszcze w ciąży kupiłam jednego dydka-uspokajacza (Avent) i odłożyłam go na dno szafy. Moja mama często o niego pytała i ostatecznie w 10. dobie synek pierwszy raz zassał sztucznego cyca. I co? Wypluł go od razu! Jaka byłam dumna! Mądre dziecko - myślałam. I tak jakoś dalej funkcjonowaliśmy. Zauważyłam jednak, że Janek nieustannie chce być przy moim cycku. Usypianie - z cyckiem w buzi, przytulanie - z cyckiem w buzi... Uspokoić też dziecko było można tylko dając mu cyca. I ja powoli wariowałam. Gdzie nie byłam musiałam wystawiać cyca, robiłam to nieustannie! Oczywiście syn wcale nie jadł, a jedynie zaspokajał potrzebę ssania, tak silną u dzieci, zwłaszcza do 3. miesiąca życia. I wszystko zmieniło się, gdy przyjechali do nas nasi przyjaciele z Holandii. Mają córeczkę, niemal dwuletnią, i podzielili się oni z nami swoim doświadczeniem. Pech bowiem chciał, że w dniu ich wizyty synusia mocno bolał brzuszek. Ja zaczęłam wariować, Janka nie można było uspokoić, i wówczas do akcji wkroczyła wspomniana koleżanka. Zarządziła trzeźwym okiem ciepłe okłady (metodę tę znałam), podkurczyła nóżki (nie wiedziałam o tej metodzie, a przynosiła ona Jankowi niesamowitą ulgę) i zapytała o smoczek. No a ja jej pokazałam tego cyca, którego kupiłam dawno, dawno... A Janek wiadomo - tego nie toleruje. Synek ostatecznie zrobił kupkę (myślałam, że rozpłacze się z radości), a my - mamy - sobie pogadałyśmy. Dostałam od niej mnóstwo rad, które wcieliłam w życie od następnego dnia. Z samego rana pobiegłam do apteki i kupiłam nowego uspokajacza (NUK). Kształtem oba smoki różniły się diametralnie i diametralnie zmieniło się podejście Janka, który nowego cyca zassał! I nasze życie - UWAGA! - zabrzmi patetycznie! - nabrało nowych barw. Już nie muszę leżeć przy synku nieustannie, nie muszę wracać do domu ze spaceru, bo mały krzyczy, że go całe osiedle słyszy, jest spokojniejszy i niemal wcale nie płacze. Moja laktacja się unormowała! Karmię co dwie godziny (czasem częściej, zwłaszcza gdy jest bardzo ciepło), Janek zasypia nadal sam, ale zdecydowanie szybciej. W dzień mamy stałe godziny drzemek. A ja? Odpoczęłam, mogę sprzątnąć dom i zrobić rzeczy, na które nigdy bym sobie nie pozwoliła, będąc sama z Jankiem (bo mały musiał spać "przy cycku", ssąc go co pewien czas) - myślę tu o umyciu okna balkonowego, lodówki, itp.
Cieszy mnie fakt, że Janek possie smoka i go wypluje, gdy potrzeba ssania zostanie zaspokojona. W nocy, nawet po karmieniach, nie wkładam mu dyda do dzióbka.
Bosko! ;-)

sobota, 13 lipca 2013

Nauczyciel

Moje dziecko nauczyło mnie cierpliwości.
Moje dziecko nauczyło mnie cieszyć się z każdego uśmiechu.
Moje dziecko nauczyło mnie podziwiać otaczający świat.
Moje dziecko nauczyło mnie wiary w to, że następny dzień będzie dobry.
Moje dziecko nauczyło mnie osuszać łzy w ciągu minuty.
Moje dziecko nauczyło mnie, jak żyć dla kogoś.
Moje dziecko nauczyło mnie empatii.
Moje dziecko nauczyło mnie, że mimo miliona rzeczy na głowie, DAM RADĘ.
Moje dziecko nauczyło mnie wpatrywania się w samą siebie.
Moje dziecko nauczyło mnie KOCHAĆ

wtorek, 25 czerwca 2013

Pępek wielki

Osłabłam. Fizycznie i psychicznie. Lista rzeczy do zrobienia wydłuża się. Potrafię się jednak przyznać, że po prostu nie mam siły. Po ludzku. 

Dzisiaj od rana pada. I może to zabrzmi dziwnie, ale ja kocham taką pogodę. Kocham deszcz, uwielbiam jego zapach i dźwięk, gdy uderza o parapet. I dlatego właśnie wybrałam się dzisiaj na spacer w momencie największej ulewy ;-) Dobra, nie zrobiłam tego z przyjemności, lecz z konieczności. Janek 'dorobił się' przepukliny pępkowej i dzisiaj byłam to skonsultować z pediatrą. Lekarz moją wizytę uznał za niepotrzebną, bo wiele dzieci ma tę 'dolegliwość' i dał skierowanie na konsultację do chirurga (wizyta w czwartek). Generalnie - cytuję - 'z tym i tak nic się nie robi; u Pani syna wygląda to dobrze, widziałam już 4 cm kikuty' (mało mnie to interesuje co widziała Pani doktor), 'no, ewentualnie można to skonsultować z chirurgiem'. Fakt, pępuszek nie wystaje mocno, ale zawsze. Ja jestem matką i postanowiłam sprawdzić to, co mnie niepokoi. I tak do chirurga musiałam się wybrać, bo chcę porozmawiać o wędzidełku, które mój Janek ma przyrośnięte, i które doradzają mi podciąć już teraz. Któraś z Was miała ten problem?

Oczywiście, zmokłam jak ... no mocno zmokłam... Spodnie były tak ciężkie, że spadały mi z pupy. Parasol oczywiście był, ale co on daje? ;-) Grunt, że Jankowi było dobrze. Miarowe stukanie w folię przeciwdeszczową go uspokoiło i spał. A u lekarza? Aniołek rozglądający się na wszystkie strony i wierzgający swoimi tłuściutkimi nóżkami. Bo proszę Państwa - Janek został dzisiaj zważony i waga pokazała 5 kg!!! Sporo ma to moje szczęście ;-)

A, i dziękuję za komplementy. To bardzo miłe, nie powiem ;-)

piątek, 21 czerwca 2013

Powrót

Dawno mnie nie było... Do Was jednak zaglądam i wiem, co się dzieje. Gratuluję więc szczęśliwym Rodzicom narodzin Marcelinki! Błogosławieństwa Bożego i aby każdy dzień był dla Was pełen radości!

Z rzeczy bardziej przyziemnych, to - ponarzekam - jest za gorąco. Ja nigdy nie lubiłam skwaru, a tylko tak mogę nazwać to, co przyszło wraz z pierwszym dniem lata. Wiem - zaraz ktoś powie - jest lato, jest gorąco. Owszem, ale ponarzekać dobra rzecz. Dziecko moje gdyby mogło, to też by narzekało. Biedny maluszek - gorąco mu mimo niemal całkowitego negliżu (body i pampers, a i ten ostatni - tylko czasem). Dzisiaj nawet na spacer się nie wybrałam, bo o 9.00 prażyło i dla bezpieczeństwa poleżeliśmy sobie na osłoniętym balkonie. Ach...

W niedzielę ochrzciliśmy naszego chłopca. Otrzymał imiona: Jan Antoni. Wyglądał dostojnie - biała koszula, białe spodnie i błękitna muszka. Cudo, choć wiadomo, że nie o to tego dnia chodziło. Wzruszyłam się w chwili sakramentu, choć z przejęciem patrzyłam na Janka, który właśnie w chwili otrzymania sakramentu ... zgłodniał i kwilił, z czasem coraz mocniej. ;-)

I pochwalę się: syn mój - wcześniak z masą urodzeniową 2250 gramów - waży już 4630 gramów!!! Rewelacyjny wynik, który wprawia w zdumienie położne i lekarzy ;-) Janek jest bardzo silny. Bardzo lubi leżeć na brzuszku i podnosić główkę. Trzyma ją w górze długo i dość stabilnie. Od kilku dni zaczyna się uśmiechać (świadomie!), zwłaszcza rano, co rozczula mnie do łez. Zasypia w łóżeczku samodzielnie. Powtarzamy jedynie rytuał: kąpiel, bajeczka i karmienie, buziaki na dobranoc i ... odchodzę. Mały, mam wrażenie, lubi te chwile samotności i odpoczywa. Budzi się w nocy na karmienie dwukrotnie. Rano śpi do 8, czasem 9. Nad ranem, gdy tata wstaje do pracy (ok. 4), biorę Janka do siebie. Szkrab nasz ponadto uwielbia ssać pierś, chodzi ze mną na uczelnię (nawet na egzaminy ;-)) i do biblioteki. I dzisiaj skończył dwa miesiące życia. Dwa miesiące, które zmieniły moje życie minęły nawet nie wiem kiedy. ;-)

sobota, 8 czerwca 2013

Godzina wolnych rąk

Już prawie 10 miesięcy jesteśmy właścicielami mieszkania. Kiedy się wprowadzaliśmy, byłam w trzecim miesiącu ciąży. Gospodarowanie wówczas jakoś mi szło, ale baz pasji. Syndrom wicia gniazda - miałam, owszem, ale pod koniec ciąży, gdy w domu trwał remont i był ogromny bałagan. Latałam wówczas ze ścierką i sprzątałam, mimo iż za chwilę na meblach były tony kurzu. Potem był szpital i wszystko zrobiła za mnie moja mama. A teraz gospodaruję pełną parą! Mam dziecko i chyba dla niego chcę stworzyć prawdziwy dom. Staram się o dobrą atmosferę, gotuję (ekstremalnie czasem ;-)), sprzątam. Robię to, co robi każda gospodyni domowa, ale - uwaga! - sprawia mi to przyjemność.
Czy to możliwe, że człowiek nabiera siły w czasie robienia porządków? Wczoraj dla przykładu: Janek przechodził chyba skok rozwojowy, cały dzień spędzając ze mną, wisząc "na cycu" i płacząc. Uspokajał się dopiero, gdy go przytulałam. Ranny spacer wyszedł nam super, a wieczorny - koszmar. Wróciłam z niego po 10 minutach, gdyż całe osiedle słyszało jak donośny głos ma moje dziecko. Jankowi w końcu udało się jednak zasnąć w łóżeczku, dając mi godzinę "wolnych rąk". I co zrobiłam? Wysprzątałam łazienkę ;-). I poczułam się lepiej, po całym męczącym dniu. Ot, tyle człowiekowi do szczęścia potrzeba.

Teraz zaczynam rozglądać się za kwiatami. Brakuje mi ich w domu. Przyznam, że nie mam ręki do roślin doniczkowych, ale może coś uda się wyhodować ;-) Znacie jakieś mało wymagające kwiatki (z pominięciem kaktusów)?

niedziela, 2 czerwca 2013

JA

Blog trochę zaniedbany, choć w głowie pomysłów na notki tysiące. Czasu jednak jak na lekarstwo, a i lenistwo mi czasem dokucza.

Dzisiaj wpis o mnie. O mojej złości i wrednym charakterze. Tak, nie jestem "łatwym" człowiekiem. Nie jestem dobrą, spokojną, opanowaną żoną. Ba! Wydaje mi się, że nie jestem dobrą matką. Myślę o tym ostatnio bardzo intensywnie. Gdzieś się pogubiłam, zwątpiłam. Mam wewnętrzne pokłady siły, które sączą się, zamiast wypływać pod wysokim ciśnieniem. Brakuje mi wiec paliwa, a to z kolei doprowadza mnie do frustracji. A zdenerwowana ja, to okropna ja. Nie chcę taka być: mrucząca, smutna, pyskująca. Wydaje mi się, że to pierwszy krok do zmiany. Tylko jakoś nie mogę tego kroku zrobić. A plany mam piękne.
Czasem, gdy analizuje kłótnie, które wybuchają w moim domu, jest mi wstyd. Jestem wściekła, bo nie takiego domu chcę dla Janka. A wiem, że to moja wina, że czasem padają ostre słowa. Mi się bowiem czasami wydaję, że jestem pępkiem świata i życie to sielanka, a ktoś mi chce coś popsuć. Nie ja, a ktoś. Mam w głowie okropną lampkę pod tytułem JA, JA, JA, która zapala się zbyt często.
 
Dochodzę jednak do wniosku, że może fakt, że widzę, co jest źle, pozwoli mi na zmiany. Tylko czy ludzie się zmieniają? Czy potrafią?

Janek waży już 3830 gramów ;-) Rośnie ten nasz bąbel!

poniedziałek, 27 maja 2013

Człowiek dobra rada

Każda z nas to przechodzi. Najpierw w ciąży słyszymy jak to życie się zmieni, że nie będziemy spać, że nawet umyć się dobrze nie będzie jak. I kiedy rodzi się dziecko, Ci sami ludzie (a i też Ci, których pierwszy raz na oczy widzimy) dorzucają kolejne 'złote rady'. Jest ich całe mnóstwo! A ja owych wskazówek nie znoszę. I nie dlatego, że uważam siebie za nie wiem kogo. Nie, nie zjadłam wszystkich rozumów, a Janek to moje pierwsze dziecko. Ale to ja jestem matką i chcę go wychowywać i pielęgnować po swojemu. Metodą prób i błędów. Jestem bardzo wdzięczna mojej mamie, która pewne wskazówki przekazywała mi niesamowicie subtelnie. Nigdy nie usłyszałam od niej, że robię coś źle czy powinnam to robić inaczej. NIGDY! Może i pewne kwestie rozwiązałaby inaczej, ale nie mówi mi tego, bo jak sądzę - ufa mi. Podziwiam ją za to milczenie, którego brakuje choćby mojej babci czy teściowej, ale i szwagierce. Każda z nich urodziła więcej niż jedno dziecko - rozumiem - DOŚWIADCZENIE się kłania, ale na Boga! - rodziły dawno (niektóre nawet bardzo) i pewne rzeczy uległy zmianie. A oto garść rad, które otrzymałam:
1. Gdy dziecko zaczyna zasypiać przy ssaniu piersi, to zatkaj mu nosek na chwilę (zdecydowanie bardziej skutkuje pogłaskanie go po pleckach lub policzku, ewentualnie karku);
2. Gdy pochwaliłam się, że paznokcie Jankowi obciął mój mąż i zrobił to bardzo sprawnie, usłyszałam - dziecku paznokcie się obgryza, a nie obcina! (z zgrozo!!!);
3. Upał, żar leje się z nieba, ja cała mokra, dziecko też, choć ubrane tylko w body i króciutkie spodenki, a ja słyszę: ubierz je, bo mu jest zimno (owszem, ma chłodne nóżki, ale za to kark gorące, a przecież u takiego dziecka wyznacznikiem ciepła/ zimna są tylko kark i plecki, nóżki i rączki mogą być chłodne);
4.Nie noś dziecka, nie śpij z nim, nie przytulaj za dużo, bo się przyzwyczai (tak, najlepiej niech leży w łóżeczku, krzyczy i płacze).

Na tego typu uwagi reaguję delikatnym uśmiechem i hasłem: robię inaczej - tak a tak, na co słyszę: 'ale źle robisz'! Może i źle, ale Janek rozwija się zdrowo i - jak sądzę - jest zadowolonym chłopcem ;-).

czwartek, 23 maja 2013

9 miesięcy lęku

Zbliża się Dzień Matki. To w tym roku również moje święto. Z tej okazji chcę napisać do mojej mamy list, taki szczególny. O tym może później.
Moja mama na wieść o mojej ciąży ucieszyła się. Była zdziwiona, że 'tak szybko', ale była szczęśliwa. I pełna lęku. Bała się i starała się podchodzić do mojego stanu 'na zimno'. Nigdy nie dotknęła mojego brzucha. Rozmawiała ze mną o ciąży, o samopoczuciu. Była, ale zawsze na dystans. Gdy zaczęły się moje problemy z ciążą, a lekarze orzekli, że Janek jest zbyt mały, moja mama była ze mną. Nieustannie. Nie było dnia, żeby nie zadzwoniła czy nie odwiedziła mnie w szpitalu. Dzwoniła po każdym obchodzie. Gotowała mi moje ulubione potrawy i przywoziła je w pojemniczkach. Gdy byłam w domu i wiedziała, że mój mąż idzie na cały dzień do pracy, to prosiła go, aby przywiózł mnie do niej. Dokładnie wiedziała, kiedy mam wizytę u ginekologa i zawsze czekała na wieści. Ale nigdy - powtarzam się - nie dotknęła mojego brzucha. Gdy zadzwoniłam do niej, że moje ciśnienie rośnie, ona powiedziała tylko, że zaraz będzie. Od koleżanki z sali dowiedziałam się, że wbiegła na patologię cała się trzęsąc. Nie wiedziała, że za chwilę pierwszy raz zobaczy swojego wnuka. I do nikogo nie zadzwoniła. Janek urodził się o 18.51, a mama z moim mężem niemal od początku byli z nim. Telefon do ręki mama wzięła dopiero o 19.30, aby zadzwonić do najbliższych. I później dopiero wyjaśniła mi, dlaczego. Otóż w mojej rodzinie 18 lat temu narodził się Wojtuś, syn mojej najbliższej cioci. Gdy to się stało, moi rodzice byli u babci tego chłopca (a mamy mojego taty). Babcia była bardzo szczęśliwa, gdy dotarła do niej ta wiadomość. Wzięła telefon i dzwoniła do rodziny, obwieszczając dobrą nowinę. Za chwilę zadzwonił ojciec Wojtusia, że mały jest w krytycznym stanie. Ma przetokę wielkości piąstki i lekarze nie są w stanie go uratować. Chłopiec zmarł. I moi rodzice widzieli w jednej minucie ogromną radość, a w drugiej - rozpacz. I moja mama całą moją ciążę o tym pamiętała. Tak strasznie się bała. A ja zastanawiałam się, jaką ona będzie babcią. Myślałam, że Janek nie jest dla niej ważny. A chodziło o strach. Dość paraliżujący, muszę przyznać. 
Teraz moja mama szaleje za Jankiem. Podobnie jak mój tata. Najchętniej chyba nie wypuszczaliby go z ramion. Tulą go i szepczą czułe słówka. Bez najmniejszych problemów pomagają mi, gdy potrzebuję np. jechać do lekarza, a mąż jest w pracy. Janek ma szczęście. Ja też. Bajka.

środa, 15 maja 2013

Poezja życia

Napisać miałam już wczoraj, ale nie mogłam jeszcze uwierzyć. Musiałam ochłonąć. Musiało to do mnie dotrzeć. Co? Proza życia, która jest ... fajna ;-) Ludzie! Ciągle słyszałam, że z Maleństwem to nie życie, tylko ciągłe ściganie się z czasem, nie można nic zjeść, ba!, siku nie można nawet zrobić. A u nas? Wczoraj zostaliśmy pierwszy raz sami na cały dzień (A. wrócił do pracy). I jak wyglądał nasz dzień? Doskonale! Pobudka o 7.00 (wstałam rześka i wypoczęta mimo dwóch nocnych przebudzeń na karmienie), długi spacer na rynek i zakupy, gotowanie obiadu, umycie okna w kuchni, zrobienie sałatki, uporządkowanie domu, nauka (!) i uzupełnianie dziennika hospitacji. Tak, znalazłam na to czas, mimo iż Janek troszkę marudził i trzeba było te czynności robić na raty ;-). Dzisiaj czeka nas kolejna wizyta u doradczyni laktacyjnej (nie mogę się doczekać!) i pobyt u dziadków (moich rodziców). Dzień zapowiada się miło ;-).
I myślę o kupnie chusty, bo widzę, że by mi się przydała. Możecie mi coś polecić?
U Janka zauważyłam szklane oczka. Pojawiają się pierwsze łzy (oby jak najrzadziej!). Synek pięknie podnosi główkę i lubi leżeć na brzuszku (najlepiej na 'klacie' taty i wujka, mojego brata). 'Wędruje' ponadto po łóżeczku i przewijaku ;-).

poniedziałek, 13 maja 2013

Karuzela

Szczerze przyznam, że mam silną potrzebę pisania, ale ... nie wiem, od czego zacząć...

Dopadł mnie 'baby blues' - łzy ciekną mi po policzku co najmniej raz dziennie, złość i frustracja przerażają. Malutka istotka, którą kocham bezgranicznie, budzi we mnie milion uczuć - pozytywnych i negatywnych (lęk, obawy maści wszelakiej).

Panikuję, zastanawiając się czy wszystko z Jankiem dobrze, czy nie ma temperatury, czy kupka nie zawiera za dużo śluzu, czy nie ma biegunki, czy ciemiączko nie jest zapadnięte? I co ciekawe - byłam na spotkaniu z doradczynią laktacyjną i według niej (a wierzę kobiecie) żadna kupka u niemowlaka karmionego piersią nie jest patologiczna. Uspokoiła mnie. Waga Janka idzie w górę (2730 g), ma chłopak apetyt, najada się (zważony został przed i po jedzeniu - różnica 60 g, gdzie normą dla niego jest 40 g). I dlaczego, mimo wypowiedzi mądrych ludzi i namacalnych dowodów, nie wierzę w siebie, w swój instynkt?

Z karmieniem idzie nam dobrze. Nie wiem, co to bolesne czy krwawiące brodawki. Nie poczułam bólu nawału mlecznego. Oczywiście, wszystko jeszcze przede mną. Janek 'wisi mi na cycku' niemal non stop, choć w nocy - zuch chłopak! - ładnie śpi. Budzi się co 2-3 godziny, naje się i zasypia (choć bywają wyjątki, zwłaszcza nad ranem, gdy robi się jasno). 

Jutro pierwsza wizyta u pediatry. 


poniedziałek, 6 maja 2013

Bez pożegnania*

Dzisiaj opowieści snuć nie będę. Postaram się napisać o wszystkim w wielkim skrócie, w kolejnych notkach rozszerzając pewne treści.

Do szpitala trafiłam 19 kwietnia (piątek). Dzień był bardzo słoneczny, ja wybrałam się na angielski, potem umówiłam się z mężem w markecie budowlanym, aby wybrać drzwi do pokoju Janka (tak, pokój był jeszcze w remoncie!). Pojechaliśmy do moich rodziców, a tam ... zaczęłam słabiej czuć ruchy Janka. Nie mogłam go "dobudzić". Zwykłe metody nie działały. Minęło pół godziny i poczułam lekkie muśnięcie, ale zdecydowałam, że pojadę na izbę na zapis KTG. A tam zmierzono mi ciśnienie - 150/100. Lekarz kategorycznie zabronił mi opuszczać szpital. Z Jankiem był wszystko dobrze. I tak położyłam się kolejny raz na patologii (pojechałam do szpitala, w którym chciałam rodzić). W sobotę KTG wykazało jakieś skurcze (których ja nie czułam), ciśnienie nadal wysokie, choć w normie (140/90). O 21 przyszła po mnie położna i oznajmiła, że biorą mnie na porodówkę, aby wykonać test (podano mi niewielką ilość oksytocyny, by sprawdzić jak zachowa się moja macica). I tam znowu - skurcze są, ja ich nie czuję. Pytałam, czy mam dzwonić po męża, ale lekarz orzekł, że nie wywołujemy. Wróciłam na patologię. I tam ciśnienie skoczyło. Położna nakazała mi spać, spać, spać. W niedzielę rano ciśnienie nadal wysokie. Podano mi relanium. I nadal nic. Nie mogłam wstawać z łóżka. Nic - ciśnienie nadal 150/100. Odwiedzili mnie rodzice i mąż. Zjadłam obiad, porozmawialiśmy. A. pojechał do domu robić remont (a wcześniej skrócił sobie czas pracy, bo jeździłby do 21), rodzice poszli na spacer. Przyszła położna zmierzyć ciśnienie. I ta jej mina mówiąca wszystko... Miałyśmy z koleżankami włączony telewizor, byli u nich mężowie - położna nagle: "proszę o absolutną ciszę". I nagle wyszła. Nic mi nie powiedziała. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do mamy, że ciśnienie rośnie. Mama pyta, czy ma przyjechać, a ja że jeszcze nie. Przyszła druga położna zmierzyć mi ciśnienie i wyszła z taką samą miną, tylko jakby szybciej szła. Za chwilę wpada lekarz i pyta, czy mam mroczki przed oczami, itp. Ja czułam się świetnie, tylko trochę ospała. Martwiły mnie tylko rzadkie ruchy Janka. Lekarz wyszedł, a na moje pytanie, co będzie, odpowiedział "zobaczymy". Zadzwoniłam do mamy: "przyjeżdżaj". Gdy ponownie zobaczyłam lekarza w drzwiach, wiedziałam. Oznajmił mi w bardzo delikatny sposób, że choć to pierwszy dzień 37. tygodnia, to musimy działać. Rodzimy. Cięcie na cito. Przybiegła położna. Nie pozwoliła mi się spakować, tylko siadać na wózek. Szybki telefon do męża i jego płacz w słuchawce. Akcja nabierała tempa, bo ciśnienie rosło. Miałam urodzić po 19. Taki był plan lekarzy. Nie wyszło. Szybkie znieczulenie miejscowe, moje łzy (ja ma już rodzić? a Janek? przecież to wcześniak!). O 18.51 zobaczyłam go pierwszy raz. Za drzwiami czekał już mój mąż (nie chcę wiedzieć, w jakim czasie dojechał do szpitala) i moja mama. A. kangurował. Położne śmiały się, że zdjął koszulę w błyskawicznym tempie ;-). A mnie zszywali, dyskutując o tym, że z opóźnieniem wysłano im wypłatę. Muszę powiedzieć, że opiekę na bloku porodowym miałam genialną. Położne fantastyczne, lekarze - świetni. Każdy mi tylko potem mówił, że lepiej trafić nie mogłam.
Janek dostał 9 pkt. (był już lekko siny). Miał delikatne znamię na policzku, które okazało się odciśniętą rączką (dziś nie ma śladu) i lekkie skaleczenie na główce (powstałe podczas cięcia). Wszystko się zagoiło, a my, gdy Janek miał pięć dni, wyszliśmy do domu (na jedną dobę zatrzymała nas żółtaczka).

Ja po cięciu czułam się dobrze. Ciśnienie spadło do 120/70. Pionizowanie wyszło mi średnio (pierwszy raz zasłabłam, drugi też, a za trzecim razem sama wstałam i poszłam się kąpać). Na drugą dobę biegałam koło synka i radziłam sobie jakoś.

Gdy leżałam na sali poporodowej poprosiłam położną, aby przystawiła mi Janka do piersi. Zrobiła to w genialny sposób i wyszło. Fabryka ruszyła. Karmiłam. Drugiego dnia był lekki nawał, ale i to szybko pokonałam. Kilka pomocnych rad doradczyni laktacyjnej i karmię z sukcesem każdego dnia. Raz zaproponowano mi dokarmianie, ale odmówiłam. Z uporem dostawiałam i uczyłam się Janka, a on mnie (a raczej moich piersi). Ominęły mnie problemy z sutkami. Nie wiem, co to ból piersi, choć wiem, że i on może nadejść.

Do 10. doby Janek nie wiedział, co to smoczek. Teraz nadeszły dni, kiedy chce być przy cycku często i nocą smoczek okazuje się być pomocny. Muszę jednak przyznać, że chyba mu nie podszedł, bo po pierwsze - szybko go wypluwa, po drugie - daje go sobie łatwo wyciągnąć. Cyc to cyc.

W nocy, z 1 na 2 maja pojechaliśmy z Jankiem do pediatry. Martwiły mnie jego stolce. Było ich dużo (choć to niby w normie), ale gdy go trzymałam na rękach, poleciała woda. I tak trzy razy. Stwierdziłam, że nie ma co czekać. Pediatra orzekła, że mam poczekać na trzy kolejne kupy i jechać do szpitala. Dałam probiotyk i w ciągu dwóch godzin po dwóch karmieniach pojechaliśmy do szpitala. Mąż przyznał się, że ma biegunkę, więc podejrzewano infekcję bakteryjna/ wirusową. Dodatkowo Janek ważył 2386 g, a więc tylko 8 g więcej niż w chwili wypisu! Oddelegowano nas do szpitala zakaźnego, tam dostaliśmy izolatkę, a Jankowi wykonano mnóstwo badań. Ich wyniki były bardzo dobre. Zrobiono USG brzuszka - i ono nie wykazało żadnych patologii. Janek dostał dwie kroplówki na wzmocnienie. Lekarz podejrzewał uczulenie na białko, więc jestem na diecie (co ja mogę jeść?). Po drugiej dobie pobytu w szpitalu wyszliśmy z masą 2570 g (przekroczona została masa urodzeniowa!). Karmię i wydaje się być lepiej. Przede wszystkim staram się nie panikować. Kupki, które mnie tak martwiły, są podobno normalne, a ich ilość (8-10) przy karmieniu piersią - standardowa. Zalecono spokój ;-)

Janek to śliczny, zmieniający się każdego dnia chłopczyk. Noce są różne - raz spokojne, raz ciężkie. Synek śpi czasem po trzy godziny (choć mam wrażenie, że bardziej niespokojnie niż kiedyś), dzisiaj odpadł nam kikut. A ja? Ja to matka, która bez pomocy swojej mamy by sobie nie poradziła. Ja to kobieta, która czasem ma dość, czasem płacze (rzadko!), ale uwielbia tulić swoje dziecko. Ja to żona, która przez hormony i wredny charakter doprowadza męża na skraj rozpaczy. Ale radzimy sobie. Spokojnie ;-)


*Tytuł notki brzmi "Bez pożegnania". Dziewczyny - ja nie pożegnałam swojego brzucha. Nie spodziewałam się, że tak szybko Janek będzie z nami. Nie przygotowałam się psychicznie na poród, jakkolwiek on wyglądał. Wszystko odbyło się tak szybko, że nawet pokój Janka nie był skończony. Na szczęście z pomocą mojemu mężowi przyszli moi rodzice. Tata remontował, mama sprzątała. Zdążyli na czas.

sobota, 27 kwietnia 2013

Po tej stronie brzucha

21 kwietnia o godz. 18.51 pierwszym krzykiem ogłosił swoje przyjście na świat nasz syn, Jan. ;-)
Urodził się z masą 2550 gramów w 37. tygodniu ciąży przez cięcie cesarskie. Nasza kruszynka jest hipotrofikiem, ale zdrowym i pełnym siły. Spędziliśmy w szpitalu 5 dni.
O porodzie i całej otoczce tego wydarzenia napiszę w niedługim czasie.
Jesteśmy bardzo szczęśliwi!!!

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Ekonomicznie i praktycznie


Wiosna! Tak, ja wiem, że wczoraj i dzisiaj każdy o tym mówi/ pisze/ słyszy... Ale to takie optymistyczne! Takie radosne! Piękne!



Wczoraj staliśmy się właścicielami pierwszego pojazdu naszego Janka. ;-) A było tak... 
Nie mam problemu z kupnem używanych rzeczy, sprzętów. Wielbię lumpeksy (zwłaszcza jeden na moim osiedlu), niesamowicie chwalę i polecam portal Tablica.pl. I właśnie na nim znalazłam fotelik Recaro wraz z adapterami do wózka Jedo. Właśnie o takim marzyliśmy, choć cena w sklepie dość wysoka. Zadzwoniłam, pojechaliśmy, obejrzeliśmy i ... jest nasz. Fotelik był w idealnym stanie. Pozostaje ściągnięcie materiału i wypranie go (choć jest zamknięty w kartonie, kurz z naszego remontu i tam się dostał).

Wózek też chciałam kupić używany, ale z nim problem był większy. Ciągle szukałam i znaleźć nie mogłam: a to kolor mi nie odpowiadał, a to bardzo zniszczony był. I w piątek postanowiłam, że próbuję ostatni raz. I znalazłam. Jedo Fyn - idealny kolor, czarny stelaż. Krótka wiadomość do Sprzedającej i umówiłyśmy się na obejrzenie wózka (musieliśmy pokonać ok. 40 km). I tam po raz kolejny zobaczyłam, że można dbać o rzeczy i utrzymać je w stanie niemal idealnym. Uwierzcie mi - kupiliśmy wózek, który - owszem, ma niewielkie ślady użytkowania - ale wygląda jak nowy! Wyprany, wyczyszczony, w 100% sprawny. Ponownie nabyliśmy wymarzoną dla nas rzecz za połowę ceny. Pani Karolina (Sprzedająca) zaproponowała nam ponadto kilka innych drobiazgów. Zakupiliśmy od niej leżaczek Fisher Price oraz matę. Również za połowę ceny. I jest fajnie ;-) Tak pieniądze to ja lubię wydawać. 

Ten post nie ma na celu chwalenia się (to nie moja natura). Chcę pokazać, że można za mniejsze pieniądze kupić to, co się chce. Można, choć czasy trudne, trochę pokombinować, pomóc innym czy nawet wzbogacić się. Lubię robić zakupy od innych mam, więc jeśli macie jakieś ubranka, sprzęty, zabawki, to naprawdę warto je publicznie pokazać. Wy zarobicie parę groszy, a mamy i dzieci - dobrą jakość za niższą cenę. 

środa, 10 kwietnia 2013

Powrót do domu


Wróciliśmy do domu. W dwupaku oczywiście ;-) Janek musi jeszcze poczekać co najmniej trzy tygodnie. Po tym okresie "pozwolę mu" opuścić dotychczasowy domek. Synek ma dopiero niewiele ponad 2 kg. Nasza kruszynka... Przybiera na wadze, jednak wiemy już, że urodzi się drobniutki... Jak ja i mój mąż w chwili narodzin. 

Zwiększono nam dawkę leku i nakazano mierzyć ciśnienie (wychodząc ze szpitala miałam 130/90). Odpoczywamy, siedzimy, leżymy... Mąż na własne życzenie i ku mojej złości przejął niemal wszystkie obowiązki domowe. Remont prawie skończony. Wierzę, że na początku przyszłego tygodnia będę mogła się pochwalić efektem pracy A. Chłopak bardzo się starał i zadbał o każdy szczegół. 

Jeśli chodzi o wyprawkę, to brakuje nam jedynie wózka i drobiazgów z apteki (sól fizjologiczna, woda morska, krem do twarzy). Nadrobimy to, choć po wózek zgłosimy się chyba dopiero po narodzinach Janka.

Dziewczyny! Jaki polecacie krem do twarzy dla maluszka od pierwszych chwil życia? Myślałam o Oilatum. A jakie są Wasze opinie?

Dziękuję wszystkim za słowa otuchy, ciepłe myśli i życzenia szybkiego powrotu do domu ;-) 
Idę nadrobić zaległości blogowe. ;-) 

PS. Dlaczego ten suwaczek, mimo prawidłowego wpisania danych, pokazuje, że jestem w 34. tygodniu ciąży, skoro jestem w 35.? Ktoś potrafi mi to wyjaśnić?


niedziela, 7 kwietnia 2013

Urodziny spędzisz...

W szpitalu!

Tak, kolejny raz wylądowałam na patologii. Ciśnienie zwariowało, pokazując 150/100.   Zwiększono mi dawkę leków i czekamy. Na obecną chwilę jest 130/90. Może jutro będę w domu. Może...

wtorek, 2 kwietnia 2013

A rodzić będziesz...

Radzimy sobie, a za słowa wsparcia - z serca Wam dziękuję. To pomaga. Ostatni post był może patetyczny, ale wiele mi dał. 

Aż trudno mi uwierzyć, że już za niewiele ponad miesiąc przytulimy naszego syna. Jestem pełna nadziei, ale i obaw. Sprawdzę się? Dam radę? Tysiące pytań bombarduje mnie każdego dnia.


I pytanie do Was: skoro mam urodzić w maju, to czy Waszym zdaniem powinnam zaopatrzyć się w jakąś letnią kurteczkę dla Janka? Czy wystarczy może sweterek i kocyk? Jakie są Wasze opinie? Co radzicie? W innych okolicznościach może bym się nad tym nie zastanawiała, ale aura jest jaka jest i nie wiem, co robić. 

Zmieniłam decyzję dotyczącą miejsca narodzin Janka. Zrezygnowałam ze szpitala, w którym praktykuje moja ginekolog na rzecz Szpitala Miejskiego. Tam leżałam na patologii ciąży i narzekać nie mogę. Tam na świat przyszło wiele znanych mi osób. Moja mama od początku mnie na niego "namawiała" (sama rodziła tam mnie i mojego brata). Współcześnie jest tam podobno tylko lepiej.
Moja decyzja podyktowana jest bezpieczeństwem moim i Janka. Szpital, w którym zamierzam rodzić może pochwalić się doskonałym sprzętem, którego brak w placówce, w której praktykuje mój lekarz. Gdyby coś się stało mnie czy Jankowi, wówczas i tak bylibyśmy stamtąd transportowani do innego szpitala.
Temat uważam więc za zamknięty. Idę pakować torbę. 


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Symbolika

Jestem chrześcijanką. Święta Wielkanocne są dla mnie wyjątkowe. Zawsze były. Nie znoszę komercji Bożego Narodzenia i choć raduję się z narodzin Jezusa, nie cieszą mnie one tak bardzo jak Zmartwychwstanie. To wydarzenie daje wiarę. To umacnia. O śmierci bowiem nie mówimy. Wiecie - temat TABU. Ona jest - to fakt niepodważalny, ale czy można w niej odnaleźć pocieszenie? Czy można ją zrozumieć? I najważniejsze: czy można odnaleźć w niej choć iskrę nadziei?

Wielki Post, choć bardzo chciałam, nie był dla mnie czasem spokoju i refleksji. Buntowałam się, złościłam. Moje ataki gniewu w stosunku do Męża męczyły nas oboje. W szpitalu się wyciszyłam, ale później wszystko wróciło. Bo pokoik dla Janka nieskończony, bo bałagan, bo ubranka czekają na pranie. I nadszedł Wielki Tydzień. Od początku jego trwania wzięłam się ostro za porządki. Sprzątałam, prałam, układałam całymi dniami. I owszem - pokoik nadal czeka na dalszą pracę, ale reszta domu wygląda dobrze. I tylko rzeczami dla Janka muszę się zająć. W Wielki Piątek chciałam wybrać się do kościoła, ale nie miałam jak. Mąż pojechał do pracy, pogoda fatalna - nie doszłabym. Drogę krzyżową "odbyłam" z papieżem. To musiało mi wystarczyć. I nadchodzi Wielka Sobota. Dzień, w którym moje nerwy osiągnęły apogeum. Złość na ciasto, bo nie rośnie! Inne się spaliło. I zakalec też był. Polewa się zważyła. Nic nie wychodziło. I te nerwy, bo ja "nic nie umiem". I to przeczucie, że coś się dzieje...

To Ona piekła to ciasto, które mi w sobotę nie wychodziło*.
To Ona nauczyła mnie, że do kościoła można wejść w każdej chwili, nie tylko w czasie niedzielnej mszy.
To Ona pytała, czy zmówię z nią różaniec i robiła to w taki sposób, że będąc dzieckiem potrafiłam bez żalu oderwać się od zabawy i uklęknąć z nią, aby się pomodlić.
Ona obiecała mi trzy miesiące temu, że zrobi mi krówkę. Taką prawdziwą. Z puszki.
Ona dotykała mojego brzucha i czekała na swojego pierwszego prawnuka, mimo, że gdy się dowiedziała, zadziornie i z uśmiechem powiedziała: Mam dopiero 70 lat i już mam być prababcią?
I to właśnie Ona zachorowała i w okresie Wielkiego Postu bardzo cierpliwie znosiła swoją chorobą. Cierpiała, ale na pytanie, jak się czuje, odpowiadała tylko: kiepska sprawa. Ostatnie dni spędziła w hospicjum. Nie była sama. Bez przerwy był przy niej mój tata i ciocia. Odeszła w sobotę. W Wielką Sobotę późnym wieczorem. I choć jest ciężko, moja wiara pozwala mi na nieśmiały optymizm. W niedzielę słuchałam jak ksiądz mówi, że śmierć została pokonana...


* Mąż ostatecznie je uratował. Wrócił, przytulił i zrobił polewę jak się patrzy.

środa, 20 marca 2013

Wielki powrót


Tak dawno nas tu nie było. Tyle spraw, tyle myśli. 
Nasza Kruszynka rośnie. W piątek (32 tc wg mojego ginekologa) ważył 1500 gramów, a jego brzuszek zwiększył swoją objętość. Nie jest już asymetryczny. I ja zwiększyłam swoją masę (w ciągu miesiąca przybrałam 4 kg, z czego 0,5 kg należało do mojego syna ;-)). Swoimi gabarytami się jednak nie martwię. 


Szyjka się uspokoiła. Luteina pomaga jej wytrzymać, bo według mojej ginekolog - 'specyficzna ona jest' (a synek ma tendencje do napierania). 
Do leków (z wyłączeniem Aspiryny*, której nie biorę, bo - jak mówi moja ginekolog - jej działanie  w przypadku ciężarnych nie jest udowodnione) dołączył Dopegyt w dawce minimalnej (2 x 0,5 tabletki). oraz żelazo (anemia). Ciśnienie ponownie miałam wysokie, choć, co dziwne, w szpitalach czy przychodniach mam książkowe. Tylko ginekolog tak na mnie działa (i domowy aparat).
W domu remont. Mąż przygotowuje pokoik dla Janka. Cięgnie się to już trzeci tydzień. W domu bałagan, kurz i 'rozpierducha'. A ja nic nie mogę z tym zrobić, bo nie mogę (leż! siedź! przewróć się na lewy boczek!) i nie ma to też sensu. Co zetrę kurz,to zaraz ponownie się on pojawia. Mam już serdecznie dość tego bałaganu! Włączył mi się syndrom wicia gniazda. Marzę o układaniu ubranek dla Janka, praniu ich i prasowaniu. Nawet o sprzątaniu (takim konstruktywnym) marzę...

Kompletowanie wyprawki skończone. Brakuje jedynie wózka, po który pojedziemy sama nie wiem kiedy. Może zaraz po świętach? 

Dziękuję za dobre słowa i wsparcie. Mam nadzieję częściej tu teraz zaglądać. 

*Lek ten zapisał mi lekarz ze szpitala, w którym leżałam. Już w placówce, kiedy mi go podawano, z nos intensywnie leciała mi krew, co położne wiązały właśnie z tym lekiem. Po wyjściu naczytałam się (zły internet!!!) i przestraszyłam, zadzwoniłam więc do mojej ginekolog. Ta odradziła mi branie Aspiryny. Zaufałam jej, komu bowiem mam ufać jak nie jej? I nie żałuję. Jestem spokojniejsza.



wtorek, 5 marca 2013

Strach

W piątek czułam się dziwnie. Ucisk, ból brzucha. W sobotę nie wytrzymałam. Pojechałam do szpitala i ... w nim zostałam. Po pierwsze dlatego, że skróciła mi się szyjka (23 mm), po drugie - nasze dzieciątko ma zbyt mały brzuszek w stosunku do reszty ciałka (hipotrofia asymetryczna). Strach, jaki przeżyliśmy jest nie do opisania. 
Po dzisiejszych badaniach wyszłam do domu. Szyjka się uspokoiła, brzuch nie boli, nic nie napiera, łożysko zbadane. Teraz przyjmuję leki (Luteina 1x2, Scopolan 3x1, Medargin 2x1, Aspiryn Protect 1x1) i modlę się, aby nasza Kruszynka przybrała na wadze. 
Nie ma nic gorszego niż strach o własne dziecko. 

poniedziałek, 25 lutego 2013

Depresja - jak żyć?

W sobotę obchodziliśmy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. I tu nastąpi wielkie 'tadam': znam to uczucie, gdy nie masz siły wstać z łóżka, wiem, co oznacza niemoc i lenistwo wywołane nie tyle słabym charakterem, ile niemożnością zrobienia czegokolwiek. Ból, nie tylko fizyczny, rozsadza ciało, powoduje złe myśli i ciągnie ku złemu. 

Zaczęło się już dawno: doskonałe oceny, wielkie wyobrażenie o mojej zorganizowanej pracy i doskonałym związku. A mnie paraliżowało na myśl o braku pieniędzy, uznania (?), nie czułam się bezpieczna. Paraliżował mnie szef-kierownik, Nadredaktor, wielki prof. D. i wielu innych. Nic już nie potrafiłam zrobić sama bez ponurych myśli. A mój A.? Wytrzymywał. A miał co: ataki agresji zarówno w stosunku do niego, jak i samej siebie, okropne słowa, wrzask i krzyk, irracjonalne zachowania. Dał radę, choć sam nie miał łatwo. Pomiędzy kłótniami pojawiały się słowa: 'psycholog', 'psychiatra'. Po jednej z awantur, gdy z oczu mojego ukochanego płynęły łzy, przełamałam się. Nadal będąc w szoku umówiłam się na wizytę z psychologiem. Ten skierował mnie do psychiatry. Dwie panie zajmują się mną do dziś (z psychiatrą co prawda nie miałam kontaktu od dłuższego czasu, gdyż już w czerwcu odstawiłam tabletki). Z psychologiem radzimy sobie, choć wizyty są coraz rzadsze. I niestety to czuję. Znowu zauważyłam, że lenistwo to nie tylko wynik ciąży, ale i niemocy. Podobnie się zaczyna. I awantura wybuchła z mojej winy, i złość się zaczęła. Agresji na szczęście nie ma, ale i tak widzę, że coś się dzieje. Tylko sytuacja jest inna: teraz noszę pod sercem nasz Skarb, jesteśmy rodziną, o którą muszę dbać. Nie mam co prawda siły i wiele spraw się piętrzy, ale wiem, że mam dla kogo walczyć. Mój Mąż to dobry człowiek. Nasze dziecko to nasza wyczekiwana Gwiazdeczka. Boję się o niego (aż za bardzo). Drżę, bo nie wiem, co będzie. Obawiam się, jak sobie poradzę. Muszę jednak wziąć się w garść. Dla nich.
Wspominam o sobie, gdyż wiem, jak trudno dziś przełamać pewne tabu. Psychiatra brzmi groźnie. Boimy się go, a tak naprawdę bez niego nie możemy sami sobie pomóc. Ciężka depresja to stan niebezpieczny dla nas i naszego otoczenia. Można zrobić krzywdę sobie i najbliższym. To choroba! Poważna choroba. Niestety, wielu z nas nie dostrzega jej w sobie czy u swoich bliskich. A czasem wystarczy krótka rozmowa z kimś obcym, ze specjalistą, aby zorientować się, że coś jest nie tak. Proszę, zwróćcie na to uwagę. Ja przez chorobę straciłam wiele. I nie życzę nikomu tak długiej walki o samego siebie. 

czwartek, 21 lutego 2013

Nigdy

Dzisiaj usłyszałam rzeczy, które nigdy nie powinny zabrzmieć:
"To Pani przedłuży życie może o miesiąc. To nie ma sensu."
"Musi Pani wiedzieć, że tak zaawansowane zmiany nie cofną się. Nigdy."
"Wypadną Pani włosy. Wszystkie."
"Nie wiem, dlaczego lekarz kierujący, nawiasem mówiąc mój kolega, Panią tu skierował. W mojej opinii Pani się nie kwalifikuje."

Nigdy, na absolutnie żadnym egzaminie, moje ręce nie były tak mokre. Nigdy nie miałam tak ogromnego pragnienia ucieczki. Nigdy nie miałam takiej paniki w oczach. Nigdy bym nie pomyślała, że mam w sobie tyle siły, aby wybuchnąć płaczem dopiero z chwilą przekręcenia zamku w drzwiach mojego domu.

wtorek, 19 lutego 2013

Bryka marzeń

Ilość spraw do zrobienia/ załatwienia mnie przeraża. A ja wszystko odkładam "na jutro", które też okazuje się czasem nieodpowiednim. I tak mija mi czas ciąży. 
W piątek i sobotę najedliśmy się dużo strachu. Bolał mnie brzuch, a z jakiego powodu - tego nie wiedziałam. Okazało się, że prawdopodobnie winne są moje jelita, bo wymuszone wizyty w toalecie przynosiły ulgę. Sobotnie popołudnie i wieczór dodatkowo spędziliśmy na uroczystości z okazji 50. rocznicy ślubu. Ksiądz udzielił dyspensy, więc były i tańce, i alkohol, i suto zastawione stoły. Dla mnie była to jedynie okazja do tego, aby posiedzieć z najbliższymi i zjeść. Dobrze zjeść. Denerwowałam się jednak, gdyż przed toaletą, do której chodziłam bardzo często, urządzono sobie palarnię. Wkurzało mnie, że lokal jest tak duży, a brakuje w nim miejsca do swobodnego zapalenia papierosa. Ja rozumiem - nałóg to nałóg, ale smród był nie do wytrzymania! I z tego też (według ginekologa) brzuch ponownie mnie rozbolał. 
Wczoraj byliśmy z wizytą u naszego lekarza. Szyjka ma prawie 4 cm, więc jest dobrze. Ból brzucha mam niwelować no-spą. Ciśnienie mierzyć dwa razy dziennie. A Janek? Ułożył się już główką w dół i waży 1022 g. Delikatnie się przesuwa, ale i gwałtownie uderza w żebra. 
A do nas dotarło, że czas biegnie tak szybko, że chyba czas przyspieszyć z wyprawką. Pojechaliśmy zatem do ogromnego sklepu z artykułami dziecięcymi i znaleźliśmy wózek dla nas idealny. Koszt nowej "bryki" (2w1) to niewiele ponad 1.200zł. Szukam teraz identycznego modelu, ale używanego. Niemniej bierzemy pod uwagę zakup nowego wózka. Czas jednak pokaże, jaką decyzję podejmiemy. 
Zdecydowaliśmy również, że fotelik kupimy osobno. Zwrócimy uwagę na testy i tu cena nie gra roli. Bezpieczeństwo dziecka w samochodzie czasem jest tylko pozorne.

JEDO - BARTATINA <font color=blue><b>2012</b></font> + fotelik BERBERO - kolor 244 - 1szt.
http://www.swiatwozkow.pl/jedo-bartatina-font-colorblueb2012bfont-fotelik-berbero-kolor-244-1szt-p-4901.html?osCsid=62c05e7005b298d9094cd81439d941b5





piątek, 15 lutego 2013

Zaufanie do Niego

Wychodzimy z założenia, że Walentynki powinno się obchodzić każdego dnia. Każdego dnia bowiem należy okazywać sobie miłość. Tandetne serduszka, pluszowe misie itp. nigdy mnie nie interesowały. I mój mąż to wie. Wczoraj jednak mnie zaskoczył. Przyniósł mi bukiet piętnastu tulipanów (kocham te kwiaty!) i Raffaello (mmmmm... pycha!). I powiedział, że zrobił to, bo po pierwsze, wie co lubię, a po drugie - pierwszy raz obchodzimy te Walentynki jako małżeństwo. I choć kolację stanowiły ziemniaki i kotlet, a nie wykwintne danie w restauracji, nigdy bym tego nie zamieniła. 

***

Gdy w mojej rodzinie rodzi się dziecko, niemal zawsze w najbliższym temu wydarzeniu czasie umiera ktoś bliski. To straszne, ale naprawdę tak się u nas dzieje. I niestety - moje dziecko również potwierdzi tę zasadę. Moja babcia zachorowała. I nie ma dla niej ratunku. Nowotwór zaatakował z wielką siłą. Rak płuc, który rozprzestrzenia się niezwykle szybko, nie daje babci szans. Lekarze też rozłożyli ręce. W ciągu dwóch tygodni stała się ona osobą zupełnie inną. A pół roku temu tańczyła na moim weselu. 

Mieszka po sąsiedzku, ale bałam się ją odwiedzić. Pamiętam jej śmiech, jej elegancję. I teraz miałam się zmierzyć z czymś zupełnie innym. Zrobiłam to jednak i nie żałuję. Widziałam tę radość, kiedy z nią rozmawiałam. Nieustannie pytała o mojego męża, którego szczerze polubiła. I wybierzemy się do niej razem w niedzielę lub poniedziałek. Z nowymi zdjęciami Janka. Proszę Boga, żeby, jeśli taka jest Jego wola, pozwolił jej wziąć swojego pierwszego prawnuka na ręce. Prawnuka, który imię nosić będzie po jej mężu. Proszę, aby spojrzała mu w oczy, złapała za rączki i przytuliła. Tak jak nas kiedyś. 

Babcia nie wie, że jej stan jest tak poważny. Lekarz zalecił, aby jej tego nie mówić. Ma opiekę, otaczają ją sami bliscy. I jest spokojna. Gdyby znała całą prawdę, poddałaby się. 
Ja też prawdy nie znałam. O tym, że babcia jest w szpitalu dowiedziałam się przypadkiem! Rodzice i brat oszczędzali mi wszystkiego. Zapomnieli jednak o jednym - dobrych kilkanaście miesięcy pracowałam na portalu medycznym. Tematykę onkologiczną poznałam. Podręcznik Kordka znam i przeczytałam go niemal w całości. Wczoraj wybrałam się do cioci, która na moją prośbę powiedziała mi wszystko. I jestem spokojniejsza, choć prawda jest okrutna. Wiem jednak, co nas czeka. I pozostaje mi zaufać. On wie, co robi.

czwartek, 7 lutego 2013

Polowanie

Na butelkę się zdecydowałam. Wygrał Avent. Czekam teraz na przesyłkę ;-) Udało mi się kupić butelkę za 16 zł (125 ml), co wydaje mi się dobrą ceną. 

Mąż był w delegacji. Krótkiej, ale czekała mnie noc bez niego. Spakowałam się więc i pojechałam do dziadków na wieś. Tam czuć już wiosnę. Babcia wkłada już do ziemi "ziarenka" papryki, pomidorów. Powoli zaczyna myśleć o innych warzywach. I to słońce, które wysyła naprawdę ciepłe promienie! Przy okazji odwiedziłam koleżankę, która obdarowała nas ogromną ilością ubranek. I dzisiaj, gdy je przeglądałam i segregowałam (jednak jeszcze nie podliczyłam całości) doszłam do wniosku, że będę musiała się opamiętać i naprawdę nic już więcej nie kupować. W przyszłym tygodniu usiądę, policzę, posprawdzam, ile czego i w jakim rozmiarze mam. I będę się trzymała z dala od sklepów z ubrankami dla niemowląt. Czas na inne zakupy. A wiele jeszcze zostało. I z tym jednak sobie poradzimy. Tak wielu ludzi dookoła nam pomaga.

Dziecko moje wydaje się być mniej aktywne. Wydaje mi się, że zmieniło pozycję. Kopnie raz na jakiś czas, wieczorem puści serię do taty i w nocy (ale to czasami!) się pokręci. Trochę mnie to martwi, ale każdy mówi, że to normalne. Aktywność dziecka w łonie matki się zmienia: raz jest większa, raz mniejsza. Grunt, że jest. A sprawdzam to obsesyjnie.

Dziś przez niemal wszystkie przypadki odmieniamy słowo "pączek". Ja kilka ich zjadłam (nie powiem ile). Lubię tę słodkości ;-) A jutro słodkość zostanie obrzydzona. Oto wybieram się na zbadanie poziomu glukozy. I chlup! 


piątek, 1 lutego 2013

Butelka idealna

Moje zakupy dla Janka stanęły w miejscu. Kupiłam jedynie Oilatum, z którego korzystać będę i ja, i nasz synek. Od lat choruję na atopowe zapalenie skóry. Wierzę, że Janka to ominie, choć ryzyko jest. Stąd też muszę szczególnie zadbać o jego skórkę. Tylko jak? Co wybrać? Jakie kosmetyki kupić, a z jakich zrezygnować?


Dziś jednak o butelkach. Mam zamiar karmić piersią, niemniej butelkę mieć musimy. Tylko jaką? Szklaną, plastikową, z zaworkiem? Na rynku jest wybór tak wielki, że trudno się zdecydować. I dlatego piszę tę notkę. Pomóżcie mi, drogie mamy i przyszłe mamy! W mojej rodzinie ostatnia butelka kupowana była blisko 10 lat temu. Od tego czasu minęły lata świetlne. Potrzebuję "świeżej krwi" ;-)
Moje typy to:

Butelka z serii Natural Philips Avent 


Opinie mam:
- wygodna,
- łatwa w utrzymaniu czystości,

- zaawansowany system antykolkowy z innowacyjnym, podwójnym zaworem,
- ma ergonomiczny kształt,
- bez bisfenolu A*,

- szeroki (miękki i giętki) smoczek w kształcie piersi.

Dostępna jest pojemność 125 ml i 260 ml.

Butelka Tommee Tippee (model Closer)

Opinie mam:
- wygodna,
- ma szeroki otwór,
- zaworek antykolkowy,
- rurka odpowietrzająca z czujnikiem ciepła,
- bez bisfenolu A*.

Pojemność: 150 ml

Butelka szklana NUK First Choice 


Opinie mam:
- silikonowy smoczek,
- łatwa w utrzymaniu czystości,
- ma ergonomiczny kształt,
- system odpowietrzania, który reguluje ciśnienie w butelce,
- ciekawa kolorystyka.

Pojemność: 120 ml

Myślałam jeszcze o butelce CANPOL BABIES i CHICCO (butelka szklana). 

A Wy co o tym sądzicie? Jakie butelki sprawdziły się u Waszych Maluszków? Jaka pojemność jest najwłaściwsza? 




*Zdjęcia butelek pochodzą z sklepu internetowego MamaBebe.


czwartek, 31 stycznia 2013

Wnioski szczególne

Wczoraj był pierwszy raz od długiego czasu. Dziś drugi. Już nie mogę się doczekać jutra, bo będzie trzeci. I będę tego oczekiwać codziennie. Czego? Poczucia szczęścia! Dokładnie tak. Usłyszałam wczoraj śpiew ptaka, który kojarzy mi się z wiosną. Nie wiem, co to za stworzonko, bo z ornitologią zawsze byłam na bakier. Dziś promienie słońca nieśmiało wędrują po moim mieszkaniu (tak, moim!). I jest w nim jasno! Wczoraj mąż wrócił z pracy, przytulił mnie i podziękował mi, że jestem. Po obiedzie przytulił się do brzuszka i każdy ruch Janka wywoływał na jego twarzy uśmiech. Taki szczery i bardzo radosny. A dziś pocałował nas, gdy o 3.30 wstawał do pracy i orzekł, że bardzo nas kocha. Robi to codziennie, ale dziś jego pocałunek smakował wyjątkowo, choć był krótki i delikatny. Taki tylko mój. I Janek w moim brzuszku tak cudownie fika. Czuje jego obecność, i jego nóżki i rączki też. Czasem przesunie swoje kończyny i wyprostuje je tak, że na brzuchu wyraźnie zarysowuje się "coś, co należy do naszego dziecka". Naszego dziecka. Jak się tu nie cieszyć? ;-)
Za dwa tygodnie rozpoczyna się Wielki Post. Dla mnie to zawsze jest wyjątkowy czas. Oczekiwać będziemy na CUD. Mam zamiar przeżyć ten czas szczególnie. Przygotowywać się będę nie tylko na najradośniejsze święta w naszej religii, ale i na przyjście na świat naszego dziecka. I na wiosnę. Ona przyniesie nam nowe życie. 

czwartek, 24 stycznia 2013

Apogeum lenistwa


Jestem spokojna jak nigdy. Wiem, że musi być wszystko dobrze. I będzie ;-) 
Ciśnienie "wygląda" dobrze. Pojechałam do przychodni, gdzie wynosiło ono 110/60. Według pielęgniarki - jest wzorowe. Wierzę jej. W domu pomiary również wskazują na to, że wszystko jest dobrze. Nadal jednak unikam stresu, jestem spokojna, odpoczywam i nie piję kawy. Tego ostatniego brak mi najbardziej. Doszło do tego, że idę czasem powąchać kawę w pojemniku. Ot, taka namiastka rozkoszy ;-) 

Lenistwo ogarnia mnie na całego. Wstaję o 10.00, jem śniadanie (oczywiście w piżamie) i oglądam kolejne odcinku "Czasu honoru". Dopiero o 13.00 "budzę się" z lenistwa - zaczynam ogarniać mieszkanie i gotować obiad. Dodatkowo zbieram materiały na kolejne artykuły i publikacje. Trochę się tego nazbierało, ale widzę światełko w tunelu ;-). Moja promotorka pędzi mnie do pracy i wymaga, wymaga, wymaga... Ceniłam to przy pisaniu pracy licencjackiej, magisterskiej, cenię i teraz. Czasem jednak chciałabym o tym zapomnieć.

Wyprawka dla Janka stanęła w miejscu. W marcu rozpoczynamy remont i myślę, że zaraz po nim muszę mieć już wszystko dopięte na ostatni guzik. Mam zamiar rozglądać się za elementami wyprawki i pytać Was o zdanie. Tak chyba będę czuła się pewniej. 

Janek ostatnio kręci się i wierci niemiłosiernie. Co ciekawe, szczyt jego aktywności przypada na noc. Czasem daje mi się wyspać, czasem mnie budzi. To takie fajne uczucie (kopniaki syna, nie pobudki). I powoli dociera do mnie, że będę matką. MATKĄ. Nasza rodzina dopełni się i będzie nas troje. Mama, tata i dziecko. A my będziemy za nie w pełni odpowiedzialni. Jak to będzie? Co to będzie? Boże, pomóż! 

piątek, 18 stycznia 2013

Strach

Dzisiaj wizyta u ginekologa była krótka i rzeczowa: ma Pani za wysokie ciśnienie (131/91). I co ja mam teraz zrobić? Panikuję, a to tylko mi szkodzi. Wytłumacz sobie jednak, babo!, że wszystko będzie dobrze! Mam mierzyć ciśnienie dwa razy dziennie. Mąż pojechał do moich rodziców po ciśnieniomierz, ale i tak w poniedziałek pójdę na kontrolę ciśnienia do przychodni. Wiadomo - tam sprzęt dokładniejszy i lepszy.
USG było bardzo krótkie (miałam 9 dni temu badania genetyczne). Zdjęcia nawet nie dostałam, nad czym ubolewa mój mąż, który dzisiaj wyjątkowo nie mógł nam towarzyszyć. Na kolejnej wizycie popatrzymy sobie na Janka uważniej. 
Przyszła paczuszka z częścią wyprawki. Z zakupów jestem zadowolona, więc wskazuję, u kogo je zrobiłam.  

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Szaleństwo

A co mi tam, pochwalę się swoim dzieckiem. Przedstawiam Wam Jana Antoniego.




Jakość zdjęcia średnia, ale zobaczyć buźkę można ;-) 

Nadal czekam na paczkę z pierwszą częścią wyprawki. Udało mi się jeszcze kupić czapeczkę w Coccodrillo za 15zł (przeceniona z 30zł) i skarpetki za 6zł (szaleństwo!). Czapeczka jest rewelacyjna i zamierzamy ubrać ją Jankowi na wyjście ze szpitala. Cieszą takie drobiazgi, cieszą. ;-)

Śmieszna sytuacja, ale muszę się do czegoś przyznać. Ja rzadko kiedy oglądam seriale telewizyjne. Mało który mnie wciągnie. Mój brat jednak zawsze mnie czymś zarazi. I tak było z "Magdą M", "Oficerem", a teraz z "Czasem honoru". Żadnego z tych seriali nie oglądałam na bieżąco. Żadnego! Do wszystkiego dojrzewam i oglądam niczym maniak całymi seriami, odcinek po odcinku. Mam ogrom nauki, wiele rzeczy do zrobienia "na już", a ja siedzę i oglądam. Uwielbiam historię i filmy traktujące o tym okresie, dlatego też "Czas honoru" tak bardzo mnie zainteresował. Aż mnie to czasem irytuje. Jankowi się chyba podoba, bo często mnie kopie, gdy słyszy melodię z czołówki. :-) 

czwartek, 10 stycznia 2013

100% syna

Zaczynam odczuwać potrzebę publikowania zdjęć na blogu! ;-) Szkoda tylko, że w naszym dobytku brak aparatu. Zapomnieliśmy o nim, a poza tym nie jest to rzecz niezbędna. Cóż, będzie trzeba jakoś temu zaradzić ;-)

Wczoraj byliśmy na badaniach genetycznych. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Serduszko zdrowe, kręgosłup ciągły. Synek jest synkiem w 100%. Malutki zrobił fikołka i zmienił pozycję na bardziej wygodną. Przeczuwaliśmy to z mężem, bo kopniaki czuliśmy z innej niż dotychczas strony ;-). 
Z racji ceny, ale i z braku potrzeby nie zdecydujemy się na USG 3D. Takowe miałam wykonywane wczoraj, z racji specjalistycznych badań. I gdyby nie tłumaczenia pani doktor, w życiu bym nie wpadła, co dane ujęcie pokazuje. Ze względu jednak na fakt, że mój mąż nie mógł być ze mną w gabinecie (słuchał pod drzwiami, biedaczek), to dostałam dla niego pierwsze zdjęcie twarzyczki naszego synka w 3D właśnie. Ma on słodkie usteczka i "puldonki". I oczka takie ładne. Synek, nie mąż. Znaczy mąż też takie ma, ale jemu zdjęć w 3D nie robiłam. :-) 

Wczoraj też zrobiłam dla Janka pierwsze zakupy. Kupiłam kilka drobiazgów, które mogę z listy odhaczyć. Czekam teraz z niecierpliwością na paczuszkę, w której znajdę:
- aspirator do noska (zwykłą, tradycyjną "gruszkę"),
- dwie czapeczki (pilotka i smerfetka),
- łańcuszek do smoczka z klipsem,
- dwie podwójnie tkane pieluchy tetrowe (kilka mam już od babci, wiec powinno mi starczyć),
- dwie pieluchy flanelowe,
- patyczki higieniczne,
- szczotkę do mycia butelek,
- szczotkę z miękkim włosiem i grzebyk,
- nożyczki,
- rożek,
- smoczek uspokajający.

Za wszystko wraz z przesyłką zapłaciłam ok. 100 zł, więc mam nadzieję, że nie przepłaciłam. Starałam się wybierać rzeczy w rozsądnej cenie, ale sprawdzonych firm. 
Wiele jednak jeszcze przede mną. Każdy grosz odkładam i gdy tylko coś uzbieram, to kupuję. Powoli, systematycznie, oszczędnie. I będzie dobrze. :-) 

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Chorobowo


Dopadła mnie choroba. Straszna. Miażdżąca moje płuca, zamieniająca w wodospad mój nos, a zatoki w jaskinię, w której nieustannie wydobywa się 'coś twardego' za pomocą ciężkiego sprzętu. O temperaturze nie wspomnę. 
Do piątku nie panikowałam, ale w sobotę było już tylko gorzej. Uspokajałam męża, siebie i syna, który przez duszącą się matkę nie mógł spać i kopał niemiłosiernie. Od lekarza dowiedziałam się, że on ciężarnych nie lubi, bo nie wie, jak je leczyć (sic!). Dostałam Stodal, Sinupret, Tantum Verde i Apap. Sama aplikowałam sobie cebulę i czosnek. Pokonaliśmy wysoką temperaturę. Reszta pozostała. Niestety.


W 2013 rok weszłam z wieloma postanowieniami. Staram się je wypełniać, co oznacza dużo pracy. Nie narzekam. Obowiązków dużo, to i działać trzeba.


Powoli zabieram się za kompletowanie wyprawki. Podglądam, co drogie blogerki już macie, co polecacie. Wczoraj otrzymałam od dziewczyny brata całkiem pokaźny worek ciuszków. Śpioszków więc mam wystarczającą ilość. Dokupić muszę body, czapeczki. 
Na Allegro (poleca ktoś jakiegoś Sprzedawcę?) chcę kupić drobiazgi związane z higieną (ręczniki, pieluchy tetrowe, aspirator do noska, nożyczki, szczoteczkę do włosków). 

Przyjdzie nam również kupić łóżeczko, gdyż znaczne osłabienie kontaktów z siostrą męża spowodowało, że obiecanego posłania dla Janka nie dostaniemy. Bardzo nas śmieszy taka postawa ludzi dorosłych, ale przyzwyczailiśmy się ;-) Szukamy więc używanego łóżeczka (samych szczebelek), a materac dokupimy nowy. I będzie dobrze.

Udanego tygodnia!