środa, 31 lipca 2013

Brodawki na cenzurowanym

Mleczna droga nie zawsze jest łatwa. Poranione brodawki, nawały - zdarza się to wielu kobietom. Mnie tego typu problemy ominęły (dzięki cudownej położnej, która przystawiła mi syna do piersi niemal zaraz po cięciu cesarskim), jednak zdarzyło mi się coś innego, coś o czym rzadko mówimy, coś co rzadko się diagnozuje. Chodzi mianowicie o grzybicę brodawek. Nieodpowiednia dieta doprowadziła do stanu, który określam jako średnio przyjemny: brodawki mnie swędziały, pierś od czasu do czasu zabolała tak, jakby mi ktoś wbijał szpilkę w kanalik mleczny. Zmienił się również wygląd samej brodawki: stała się ona różowa, świecąca. Doradczyni laktacyjna orzekła, że to grzybica i wymaga ona leczenia. Profilaktycznych działań wymagał również Janek.
Grzybica to od zawsze temat wstydliwy. Rzadko o nim mówimy, jeszcze rzadziej podejmujemy leczenie kierowane przez lekarza czy położną (w przypadku grzybicy brodawek). Może komuś mój post pomoże, może dzięki niemu ktoś, podobnie jak ja, szybko zareaguje i pozbędzie się problemu.

Zasady stosowane w przypadku stwierdzenia objawów grzybicy*:

- dokładne i częste mycie rąk i wycieranie ich papierowym ręcznikiem jednorazowym
- stosowanie po każdym karmieniu świeżych nakładek 
- wietrzenie piersi kilka razy dziennie (po karmieniach wyciśnięcie kropli pokarmu, rozsmarowanie na brodawce - pokarm powinien na niej wyschnąć)
- ograniczenie stosowania maści na brodawki
- codzienna zmiana bielizny, biustonosz należy prać w gorącej wodzie
- wygotowywanie codziennie przez 20 minut wszystkich przedmiotów, które dziecko bierze do buzi
- mycie pupy dziecka czystą wodą
- czeste pranie ręczników i ubrań w gorącej wodzie, prasowanie ich gorącym żelazkiem
- prawidłowe odżywianie: warzywa + oleje tłoczone na zimno, jeść: czosnek, owoce bogate w witaminę C (maliny, czarna porzeczka, cytryna, grejpfrut), jogurty acidofilne,
- ograniczyć spożycie cukru i naturalnych drożdży

Dodatkowo stosowałam Clotrinazol dwa razy dziennie (zmyć przed karmieniem!), a Janek otrzymywał witaminę C (Cebion - 4-5 kropli dziennie po karmieniu).

Nie stosowałam się ściśle do każdej z powyższych zasad. Niektóre z nich pomijałam (choćby użycie ręczników papierowych), niemniej grzyba pokonałam. Jego pojawienie się to zdecydowanie moja wina. W mojej diecie zabrakło witamin, nie jadłam czosnku (wszędzie pisano, że nie wolno!), nie jadłam cytrusów (bo uczulają). I mimo, że teoretycznie nie stosowałam diety eliminacyjnej, gdzieś tam w podświadomości miałam zakodowane, że to może zaszkodzić. I jak się okazało, źle myślałam. Powoli wprowadzałam do diety choćby czosnek właśnie, potem wypiłam sok z pomarańczy. Synkowi nic nie było, a ja czułam się lepiej.

* Przepisane z notatki, jaką otrzymałam od doradczyni laktacyjnej.

czwartek, 25 lipca 2013

Matka w autobusie

Początki mojego macierzyństwa to przede wszystkim próba dostosowania się do nowej roli, ujarzmienie rzeczywistości domowej i budowanie relacji w rodzinie z nowym jej członkiem. Trzeci miesiąc to czas, gdy wszystko wskoczyło już na swoje miejsca, hormony w moim organizmie przestały szaleć, a ja "nauczyłam się" swojego dziecka. To również czas postanowień i próba zmiany dotychczasowych nawyków. Jednym z nich jest otwarcie się na świat i ludzi. Chcę pokazać mojemu dziecku świat. Zabieram go ze sobą w różne miejsca i choć nie wiem, co on o nich myśli, jestem szczęśliwa, gdy widzę z jakim zainteresowaniem się rozgląda i jak cudowanie się śmieje. Jeździmy sobie do centrum miasta, do bibliotek, na Wyspę Młyńską. Nie obawiam się komunikacji miejskiej, ale mam z tym jednak pewien problem. Trafiam bowiem na różnych ludzi, których można ująć w następujące kategorie:
1. Ludzie pomocni - ci gdy tylko widzą, że szykuję się do wyjścia pytają, czy mogą pomóc. Nie zdążę nawet buzi otworzyć, a oni już łapią za wózek. Chwała im za to, bo bez pomocy drugiej osoby nie jestem w stanie wejść do tramwaju (moje miasto ma w posiadaniu tylko jeden tramwaj niskopodłogowy, jeżdżący na szczęście na mojej trasie, choć to właśnie Bydgoszcz słynie z produkcji tych pojazdów, i to najnowszej generacji). Ludzi pomocnych obdarzę zawsze miłym uśmiechem, podziękuję serdecznie...
2. Ludzie niewidzący - ci z kolei, choćbym im po nogach przejechała, nie widzą jak męczę się z wózkiem. Ja nie chcę żeby zwracali na mnie uwagę, bo to mnie nie interesuję, ale gdy wychodzę z wózkiem z autobusu niskopodłogowego i wjeżdżam kółkiem w dziurę na przystanku tak, że wózek niemal mi się przewraca, a kobieta stoi, bo chce wejść do autobusu i widzi całą sytuację i nic z tym nie robi, to mnie krew zalewa. Jeszcze żeby to starsza pani była, to rozumiem, ale nie czterdziestolatka! Miałam wnet wrażenie, że zniecierpliwiona jest, bo wejście blokuję. Niewidzący to najczęściej ludzie młodzi i niestety, w większości kobiety...
3. Ludzie źli - źli na mnie, oczywiście... bo jakim prawem wsiadam do pustego niemal autobusu!? Jakim prawem staję z wózkiem w miejscu do tego przeznaczonym, gdy stoi w nim jedna pani i ona musi się przesunąć!? Widzę w ich oczach pytanie: dlaczego nie siedzisz w domu? Nie pokuszę się nawet o komentarz...
4. Ludzie podtrzymujący się - i tu uściślę: podtrzymujący się mojego wózka! Proszę wybaczyć, ale czy wózek, w którym śpi moje dziecko, to element autobusu? I żeby mi się to raz zdarzyło, ale nie! Dobrze, że moje spojrzenie na daną osobę działało: persona oburzona, ale rękę z wózka zabierała.

Mimo różnych niedogodności dalej będę podróżowała miejską komunikacją. Radze sobie i to jest dla mnie dowód na to, że macierzyństwo nie ogranicza a otwiera nowe horyzonty.

Jutro wyruszamy w naszą pierwszą dłuższą trasę. Jedziemy z synkiem nad morze. Doczekać się nie mogę ;-)

środa, 24 lipca 2013

Dyda dyda

Dzieje się wiele. Niemal każdego dnia obmyślam treść kolejnej notki, ale żeby ją napisać, to już gorzej. Nadrabiam więc. Temat nr 1: smoczek. Jak ja byłam mu przeciwna! Smoczek? Nie moje dziecko! Wada zgryzu, zaburzenie procesu ssania...wiadomo... Gdy byłam jeszcze w ciąży kupiłam jednego dydka-uspokajacza (Avent) i odłożyłam go na dno szafy. Moja mama często o niego pytała i ostatecznie w 10. dobie synek pierwszy raz zassał sztucznego cyca. I co? Wypluł go od razu! Jaka byłam dumna! Mądre dziecko - myślałam. I tak jakoś dalej funkcjonowaliśmy. Zauważyłam jednak, że Janek nieustannie chce być przy moim cycku. Usypianie - z cyckiem w buzi, przytulanie - z cyckiem w buzi... Uspokoić też dziecko było można tylko dając mu cyca. I ja powoli wariowałam. Gdzie nie byłam musiałam wystawiać cyca, robiłam to nieustannie! Oczywiście syn wcale nie jadł, a jedynie zaspokajał potrzebę ssania, tak silną u dzieci, zwłaszcza do 3. miesiąca życia. I wszystko zmieniło się, gdy przyjechali do nas nasi przyjaciele z Holandii. Mają córeczkę, niemal dwuletnią, i podzielili się oni z nami swoim doświadczeniem. Pech bowiem chciał, że w dniu ich wizyty synusia mocno bolał brzuszek. Ja zaczęłam wariować, Janka nie można było uspokoić, i wówczas do akcji wkroczyła wspomniana koleżanka. Zarządziła trzeźwym okiem ciepłe okłady (metodę tę znałam), podkurczyła nóżki (nie wiedziałam o tej metodzie, a przynosiła ona Jankowi niesamowitą ulgę) i zapytała o smoczek. No a ja jej pokazałam tego cyca, którego kupiłam dawno, dawno... A Janek wiadomo - tego nie toleruje. Synek ostatecznie zrobił kupkę (myślałam, że rozpłacze się z radości), a my - mamy - sobie pogadałyśmy. Dostałam od niej mnóstwo rad, które wcieliłam w życie od następnego dnia. Z samego rana pobiegłam do apteki i kupiłam nowego uspokajacza (NUK). Kształtem oba smoki różniły się diametralnie i diametralnie zmieniło się podejście Janka, który nowego cyca zassał! I nasze życie - UWAGA! - zabrzmi patetycznie! - nabrało nowych barw. Już nie muszę leżeć przy synku nieustannie, nie muszę wracać do domu ze spaceru, bo mały krzyczy, że go całe osiedle słyszy, jest spokojniejszy i niemal wcale nie płacze. Moja laktacja się unormowała! Karmię co dwie godziny (czasem częściej, zwłaszcza gdy jest bardzo ciepło), Janek zasypia nadal sam, ale zdecydowanie szybciej. W dzień mamy stałe godziny drzemek. A ja? Odpoczęłam, mogę sprzątnąć dom i zrobić rzeczy, na które nigdy bym sobie nie pozwoliła, będąc sama z Jankiem (bo mały musiał spać "przy cycku", ssąc go co pewien czas) - myślę tu o umyciu okna balkonowego, lodówki, itp.
Cieszy mnie fakt, że Janek possie smoka i go wypluje, gdy potrzeba ssania zostanie zaspokojona. W nocy, nawet po karmieniach, nie wkładam mu dyda do dzióbka.
Bosko! ;-)

sobota, 13 lipca 2013

Nauczyciel

Moje dziecko nauczyło mnie cierpliwości.
Moje dziecko nauczyło mnie cieszyć się z każdego uśmiechu.
Moje dziecko nauczyło mnie podziwiać otaczający świat.
Moje dziecko nauczyło mnie wiary w to, że następny dzień będzie dobry.
Moje dziecko nauczyło mnie osuszać łzy w ciągu minuty.
Moje dziecko nauczyło mnie, jak żyć dla kogoś.
Moje dziecko nauczyło mnie empatii.
Moje dziecko nauczyło mnie, że mimo miliona rzeczy na głowie, DAM RADĘ.
Moje dziecko nauczyło mnie wpatrywania się w samą siebie.
Moje dziecko nauczyło mnie KOCHAĆ