Wróciłam wczoraj do kilku pierwszych notek z tego bloga (tak, prowadzę go już rok!). I gdy tak zagłębiałam się w lekturze doszłam do wniosku, że często pisałam o pieniądzach. A mówiąc inaczej: martwiłam się o nie. Tak, myślałam o kasie. Obsesyjnie. I gdy zobaczyłam na teście dwie kreski, uświadomiłam sobie, że będę musiała iść na zakupy (wyprawkowe, ma się rozumieć). A musicie wiedzieć, że ja wydawać nie lubię. Należę do kobiet (niewielu zapewne), które nie znoszą wprost kupować sobie ubrań, kosmetyków. Nie pytajcie mnie dlaczego. Nie wiem! I gdy brzuszek był coraz większy, a wraz z nim długa lista zakupów, martwiłam się coraz bardziej. I odkładałam. I kasę, i zakupy. Ostatecznie coś tam kupiłam. I tu właśnie dochodzimy do sedna. Ubranek (nowych!) nie kupiłam chyba żadnych - a przepraszam! - zakupiłam czapeczkę i skarpetki. Pozostałe rzeczy (mnóstwo dodam!) dostałam, pożyczyłam i kupiłam w lumpeksie (za grosze oczywiście). I tym sposobem uzbierałam już karton ubranek, które odłożyłam dla rodzeństwa Janka. Wiele ubranek również synek dostał w prezencie.
Idźmy dalej. Kosmetyki. Tu sprawa ma się inaczej. Wiedziona komentarzami, postami na blogach, wypowiedziami mam kupiłam i Sudocrem (a jakże - 250g), i Bepanthen, i oliwkę Johnson's. Pierwszego i ostatniego produktu nawet nie użyłam. Do pielęgnacji Janka używam Bepanthen'u, Dermobazy i Cutibazy, wody fizjologicznej i Disnemar'u. I to wszystko.
Do szpitala kupiłam sobie i podkłady, i majtki jakieś tam. Leży, nie użyłam.
W prezencie dostałam przewijak (cudo!), czasem ktoś pieluchami obdaruje.
Wózek kupiłam używany, fotelik samochodowy też. I leżaczek wychwalany przeze mnie też służył już jednemu dziecku.
Chusteczek nawilżanych praktycznie nie używam (pupę myję wodą).
Po co ten wpis? Znalazłam ostatnio swoją listę wyprawkową, dłuższą niż paragony Polaków w czasie świąt. I na blogach kilka wpisów wyśledziłam. O wyprawkach właśnie. Kobiety piszą w nich, co kupiły i w jakich ilościach. Posty, dodam, do krótkich nie należą. A ja doszłam do wniosku, że utrzymanie dziecka (mojego przynajmniej) niewiele kosztuje. Na jedzenie syna dotychczas grosza nie wydałam, pampersy (Dada) ktoś czasem rzuci, ale i te do drogich nie należą. Brakuje mi pajacyków do spania? Bodziaków? Mam pod nosem dwa genialne lumpy, w których wyłapuję perełki. Czasem coś na Tablicy poszukam. I żyjemy.
Ile to razy słyszałam, że mam teraz szaleć, bo jak będzie dziecko, to nic sobie nie kupię. Guzik prawda.
Ile to razy słyszałam, że mam teraz szaleć, bo jak będzie dziecko, to nic sobie nie kupię. Guzik prawda.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że Bóg dał, Bóg pozwoli nakarmić. Coś w tym jest. Janek nie nosi markowych ubranek, a jeśli już, to nie on pierwszy ma je na sobie. Janek nie ma żyrafy Sophie, a jedynie zwykłe gryzaczki. Syn mój nie ma wypasionego wózka (choć ja uważam nasz bobowóz za rewelacyjny!), dizajnerskiego krzesełka do karmienia (a i to mamy używane!). Jan ma mnie. I tatę. I naszą miłość. I to jest właśnie nasze bogactwo.
Post ten nie jest atakiem. Nie ganię rodziców, którzy kupują swojemu dziecku piękne ubranka czy akcesoria. Boże broń! Mnie na to nie stać, co nie znaczy, że innym zazdroszczę. Mój syn nie jest przez to gorszy. I proszę o zrozumienie tego faktu.