czwartek, 17 października 2013

Rozstanie

Dzisiaj o rozstaniu słów kilka. Zaczęłam żyć bardzo intensywnie. Skończyły się studenckie wakacje i w piątki ląduje na uczelni. Do tego konferencje i praktyki w gimnazjum (a i w liceum za chwilę). A wiadomo, do szkoły/ na uczelnię/ na konferencję dziecka nie zabiorę. Musieliśmy się więc z Jankiem rozstać. Czasem na dwie godziny, rekordowo na 4. Znosimy to oboje bardzo dzielnie. Synkiem zajmuje się albo moja mama (i robi to cudownie) albo mąż (hmmm... są tu pewne zastrzeżenia). Mały powoli ma rozszerzaną dietę, więc gdy mnie nie ma, wsunie trzy-cztery łyżeczki jednoskładnikowego dania (inna sprawa, że gdy w miseczce robi się pusto, dziecko moje zaczyna płakać rzewnymi łzami). Do tego ściągam pokarm (ręcznie, bo idzie mi wówczas najszybciej i najłatwiej). I tak sobie działamy. Gdy wracam, ściskam, przytulam, opowiadam. A on uśmiecha się, przewraca, wstaje na kolanka, gdy leży na brzuszku (wygląda to bosko!), 'chodzi" do tyłu i nieustannie gada 'dada' i 'tata'. 'Mama", choć to dopiero nieświadome monosylaby, jeszcze nie padło.
Ja z jednej strony odżyłam. Wyszłam do ludzi, robię coś dla siebie. Z drugiej zaś - padam ze zmęczenia. Wstaję wcześnie, aby wszystko przygotować, wychodzę z domu na zajęcia, a po powrocie - przejmuję domowe obowiązki. Gdy syn zaśnie, siadam do 'lekcji'. I czasem schodzi do 1.00 w nocy. Nie narzekam jednak. Dzięki takiej organizacji i grafikowi napiętemu co do godziny, paradoksalnie mam więcej czasu. Zrobię więcej, przeczytam więcej, a i po lekturę dla przyjemności sięgnę. 
I czasem pomyślę, że dumna jestem. Z siebie. A gdy jest mi ciężko, przypominam sobie, że jestem MATKĄ i KOBIETĄ. A to zobowiązuje. I daje siłę. Cholernie dużo siły!

poniedziałek, 14 października 2013

Konsultuj!

Chciałam usunąć bloga. Tak wiele w moim życiu się dzieje, że brakuje mi czasu na pisanie o sobie i swoim życiu. Nie mogę jednak tego zrobić. Nie wiem nawet, co mną kieruje. Może daję sobie kolejną szansę? Kto wie... Próbuję więc!

U Janka 'na oko' stwierdzono alergię na mleko krowie. Piszę 'na oko', bo testów żadnych nie było. A takie są i robi się je nawet u tak małych dzieci (i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej!). Mały miał zmiany na skórze (i nadal są, ale mniejsze), pojawiały się nitki krwi w kupce (co mówiłam trzem lekarzom i każdy powiedział to samo: objaw alergii - nie martwić się). Dodam ponadto, że Janek miał wykonywane USG brzuszka, więc patologie zostały wykluczone. Lekarze kazali mi być na diecie (ścisłej, z pełną kontrolą składów), co też uczyniłam. Po dwóch tygodniach zalecono powrót do normalnej diety. I jem wszystko. Na chwilę obecną jest dobrze.
Po wielu prośbach, próbach sił i zdań udało się - dostaliśmy skierowanie do alergologa. Idziemy na wizytę 31 października. Dlaczego tak mi zależało? Ja jestem 'dziecięcym alergikiem'. Byłam uczulona na mleko krowie, cytrusy, kurz, sierść, pierze. To wszystko ujawniało się w różnym wieku. Podobnie u mojego brata. Mimo pewnych anomalii, z czasem stykałam się ze zwierzętami (nic!), jadłam czekoladę, słodycze, ciasta domowej roboty, w których zawierało się mleko i jaja (nic!), sprzątałam (nic!), u babci spałam pod kołdrą z pierzem, bo innej nie miała (nic!), jadłam pomarańcze (nic!). Wszystko ustawało lub uodporniałam się. A skóra jak była chora, tak była. Cierpiałam w szkole (dzieci w podstawówce widzą wszystko), byłam w sanatorium, smarowałam się mazidłami, które dość mocno naruszały domowy budżet. A wszystko to jesienią i zimą, a więc w czasie, gdy kaloryfery pracują, a ubrań nosi się sporo. I nadal w tych porach roku jest mi źle - skóra ciągnie się i łuszczy. Może i moje dziecko (co dwóch lekarzy poparło) ma to samo? Może to żadna alergia, a jedynie przejściowa nietolerancja? Kto wie!? Nie będę się jednak katowała dietami, opóźniałą wprowadzanie stałych posiłków u dziecka, które robi oczy kota ze Shreka za każdym razem gdy widzi, jak ktoś je. Sprawdzę i wówczas podejmę odpowiednie działania. Na tę chwilę radzimy sobie całkiem nieźle.