sobota, 27 kwietnia 2013

Po tej stronie brzucha

21 kwietnia o godz. 18.51 pierwszym krzykiem ogłosił swoje przyjście na świat nasz syn, Jan. ;-)
Urodził się z masą 2550 gramów w 37. tygodniu ciąży przez cięcie cesarskie. Nasza kruszynka jest hipotrofikiem, ale zdrowym i pełnym siły. Spędziliśmy w szpitalu 5 dni.
O porodzie i całej otoczce tego wydarzenia napiszę w niedługim czasie.
Jesteśmy bardzo szczęśliwi!!!

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Ekonomicznie i praktycznie


Wiosna! Tak, ja wiem, że wczoraj i dzisiaj każdy o tym mówi/ pisze/ słyszy... Ale to takie optymistyczne! Takie radosne! Piękne!



Wczoraj staliśmy się właścicielami pierwszego pojazdu naszego Janka. ;-) A było tak... 
Nie mam problemu z kupnem używanych rzeczy, sprzętów. Wielbię lumpeksy (zwłaszcza jeden na moim osiedlu), niesamowicie chwalę i polecam portal Tablica.pl. I właśnie na nim znalazłam fotelik Recaro wraz z adapterami do wózka Jedo. Właśnie o takim marzyliśmy, choć cena w sklepie dość wysoka. Zadzwoniłam, pojechaliśmy, obejrzeliśmy i ... jest nasz. Fotelik był w idealnym stanie. Pozostaje ściągnięcie materiału i wypranie go (choć jest zamknięty w kartonie, kurz z naszego remontu i tam się dostał).

Wózek też chciałam kupić używany, ale z nim problem był większy. Ciągle szukałam i znaleźć nie mogłam: a to kolor mi nie odpowiadał, a to bardzo zniszczony był. I w piątek postanowiłam, że próbuję ostatni raz. I znalazłam. Jedo Fyn - idealny kolor, czarny stelaż. Krótka wiadomość do Sprzedającej i umówiłyśmy się na obejrzenie wózka (musieliśmy pokonać ok. 40 km). I tam po raz kolejny zobaczyłam, że można dbać o rzeczy i utrzymać je w stanie niemal idealnym. Uwierzcie mi - kupiliśmy wózek, który - owszem, ma niewielkie ślady użytkowania - ale wygląda jak nowy! Wyprany, wyczyszczony, w 100% sprawny. Ponownie nabyliśmy wymarzoną dla nas rzecz za połowę ceny. Pani Karolina (Sprzedająca) zaproponowała nam ponadto kilka innych drobiazgów. Zakupiliśmy od niej leżaczek Fisher Price oraz matę. Również za połowę ceny. I jest fajnie ;-) Tak pieniądze to ja lubię wydawać. 

Ten post nie ma na celu chwalenia się (to nie moja natura). Chcę pokazać, że można za mniejsze pieniądze kupić to, co się chce. Można, choć czasy trudne, trochę pokombinować, pomóc innym czy nawet wzbogacić się. Lubię robić zakupy od innych mam, więc jeśli macie jakieś ubranka, sprzęty, zabawki, to naprawdę warto je publicznie pokazać. Wy zarobicie parę groszy, a mamy i dzieci - dobrą jakość za niższą cenę. 

środa, 10 kwietnia 2013

Powrót do domu


Wróciliśmy do domu. W dwupaku oczywiście ;-) Janek musi jeszcze poczekać co najmniej trzy tygodnie. Po tym okresie "pozwolę mu" opuścić dotychczasowy domek. Synek ma dopiero niewiele ponad 2 kg. Nasza kruszynka... Przybiera na wadze, jednak wiemy już, że urodzi się drobniutki... Jak ja i mój mąż w chwili narodzin. 

Zwiększono nam dawkę leku i nakazano mierzyć ciśnienie (wychodząc ze szpitala miałam 130/90). Odpoczywamy, siedzimy, leżymy... Mąż na własne życzenie i ku mojej złości przejął niemal wszystkie obowiązki domowe. Remont prawie skończony. Wierzę, że na początku przyszłego tygodnia będę mogła się pochwalić efektem pracy A. Chłopak bardzo się starał i zadbał o każdy szczegół. 

Jeśli chodzi o wyprawkę, to brakuje nam jedynie wózka i drobiazgów z apteki (sól fizjologiczna, woda morska, krem do twarzy). Nadrobimy to, choć po wózek zgłosimy się chyba dopiero po narodzinach Janka.

Dziewczyny! Jaki polecacie krem do twarzy dla maluszka od pierwszych chwil życia? Myślałam o Oilatum. A jakie są Wasze opinie?

Dziękuję wszystkim za słowa otuchy, ciepłe myśli i życzenia szybkiego powrotu do domu ;-) 
Idę nadrobić zaległości blogowe. ;-) 

PS. Dlaczego ten suwaczek, mimo prawidłowego wpisania danych, pokazuje, że jestem w 34. tygodniu ciąży, skoro jestem w 35.? Ktoś potrafi mi to wyjaśnić?


niedziela, 7 kwietnia 2013

Urodziny spędzisz...

W szpitalu!

Tak, kolejny raz wylądowałam na patologii. Ciśnienie zwariowało, pokazując 150/100.   Zwiększono mi dawkę leków i czekamy. Na obecną chwilę jest 130/90. Może jutro będę w domu. Może...

wtorek, 2 kwietnia 2013

A rodzić będziesz...

Radzimy sobie, a za słowa wsparcia - z serca Wam dziękuję. To pomaga. Ostatni post był może patetyczny, ale wiele mi dał. 

Aż trudno mi uwierzyć, że już za niewiele ponad miesiąc przytulimy naszego syna. Jestem pełna nadziei, ale i obaw. Sprawdzę się? Dam radę? Tysiące pytań bombarduje mnie każdego dnia.


I pytanie do Was: skoro mam urodzić w maju, to czy Waszym zdaniem powinnam zaopatrzyć się w jakąś letnią kurteczkę dla Janka? Czy wystarczy może sweterek i kocyk? Jakie są Wasze opinie? Co radzicie? W innych okolicznościach może bym się nad tym nie zastanawiała, ale aura jest jaka jest i nie wiem, co robić. 

Zmieniłam decyzję dotyczącą miejsca narodzin Janka. Zrezygnowałam ze szpitala, w którym praktykuje moja ginekolog na rzecz Szpitala Miejskiego. Tam leżałam na patologii ciąży i narzekać nie mogę. Tam na świat przyszło wiele znanych mi osób. Moja mama od początku mnie na niego "namawiała" (sama rodziła tam mnie i mojego brata). Współcześnie jest tam podobno tylko lepiej.
Moja decyzja podyktowana jest bezpieczeństwem moim i Janka. Szpital, w którym zamierzam rodzić może pochwalić się doskonałym sprzętem, którego brak w placówce, w której praktykuje mój lekarz. Gdyby coś się stało mnie czy Jankowi, wówczas i tak bylibyśmy stamtąd transportowani do innego szpitala.
Temat uważam więc za zamknięty. Idę pakować torbę. 


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Symbolika

Jestem chrześcijanką. Święta Wielkanocne są dla mnie wyjątkowe. Zawsze były. Nie znoszę komercji Bożego Narodzenia i choć raduję się z narodzin Jezusa, nie cieszą mnie one tak bardzo jak Zmartwychwstanie. To wydarzenie daje wiarę. To umacnia. O śmierci bowiem nie mówimy. Wiecie - temat TABU. Ona jest - to fakt niepodważalny, ale czy można w niej odnaleźć pocieszenie? Czy można ją zrozumieć? I najważniejsze: czy można odnaleźć w niej choć iskrę nadziei?

Wielki Post, choć bardzo chciałam, nie był dla mnie czasem spokoju i refleksji. Buntowałam się, złościłam. Moje ataki gniewu w stosunku do Męża męczyły nas oboje. W szpitalu się wyciszyłam, ale później wszystko wróciło. Bo pokoik dla Janka nieskończony, bo bałagan, bo ubranka czekają na pranie. I nadszedł Wielki Tydzień. Od początku jego trwania wzięłam się ostro za porządki. Sprzątałam, prałam, układałam całymi dniami. I owszem - pokoik nadal czeka na dalszą pracę, ale reszta domu wygląda dobrze. I tylko rzeczami dla Janka muszę się zająć. W Wielki Piątek chciałam wybrać się do kościoła, ale nie miałam jak. Mąż pojechał do pracy, pogoda fatalna - nie doszłabym. Drogę krzyżową "odbyłam" z papieżem. To musiało mi wystarczyć. I nadchodzi Wielka Sobota. Dzień, w którym moje nerwy osiągnęły apogeum. Złość na ciasto, bo nie rośnie! Inne się spaliło. I zakalec też był. Polewa się zważyła. Nic nie wychodziło. I te nerwy, bo ja "nic nie umiem". I to przeczucie, że coś się dzieje...

To Ona piekła to ciasto, które mi w sobotę nie wychodziło*.
To Ona nauczyła mnie, że do kościoła można wejść w każdej chwili, nie tylko w czasie niedzielnej mszy.
To Ona pytała, czy zmówię z nią różaniec i robiła to w taki sposób, że będąc dzieckiem potrafiłam bez żalu oderwać się od zabawy i uklęknąć z nią, aby się pomodlić.
Ona obiecała mi trzy miesiące temu, że zrobi mi krówkę. Taką prawdziwą. Z puszki.
Ona dotykała mojego brzucha i czekała na swojego pierwszego prawnuka, mimo, że gdy się dowiedziała, zadziornie i z uśmiechem powiedziała: Mam dopiero 70 lat i już mam być prababcią?
I to właśnie Ona zachorowała i w okresie Wielkiego Postu bardzo cierpliwie znosiła swoją chorobą. Cierpiała, ale na pytanie, jak się czuje, odpowiadała tylko: kiepska sprawa. Ostatnie dni spędziła w hospicjum. Nie była sama. Bez przerwy był przy niej mój tata i ciocia. Odeszła w sobotę. W Wielką Sobotę późnym wieczorem. I choć jest ciężko, moja wiara pozwala mi na nieśmiały optymizm. W niedzielę słuchałam jak ksiądz mówi, że śmierć została pokonana...


* Mąż ostatecznie je uratował. Wrócił, przytulił i zrobił polewę jak się patrzy.