poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Trzecia i cała ferajna

Mąż to jedno, a jego rodzina to drugie. Jego rodzinny dom wypełniony jest kłótnią, żalem i złością. Brakuje w nim spokoju i miłości. Te stany znam ja. Moich a jego rodzice to dwa różne światy. Niebo a ziemia. Nic nie pasuje. Nic nie jest wspólne. Ale my się pokochaliśmy. Teraz my tworzymy rodzinę. Jesteśmy gdzieś w środku. Mieszkamy u moich rodziców. To rozwiązanie tymczasowe. Ukochany opuścił rodzinny dom. Mieszka ponad 30 km od niego. Ale!

No właśnie - ALE! Jego mama od zawsze była z nim bardzo związana. Jak chyba z każdym dzieckiem (a łącznie ma ich siedmioro). Niemniej to mój mąż - mam wrażenie - jest jej oczkiem w głowie. I tu mamy kłopot.
W jego rodzinnym domu w ostatnim czasie wojna. Burzliwa i - jestem tego pewna - pociągnie za sobą ofiary. I ukochany "wisi" na telefonie. Zastanawia się, duma, planuje, szykuje pomoc. Wczoraj - a jakże - ruszył w kierunku swego rodzinnego gniazda. I dzisiaj też ruszył. Jak jutro choćby o takiej wyprawie wspomni, to chyba ja ruszę. Na niego.
Nie chcę go od rodziny odgradzać. Jest ona duża, a że bardzo toksyczna, to co ja mogę. On jest najlepszy z nich. Zawsze będzie im pomagał, choć od nich na pomoc nie ma co liczyć. I tu rodzi się problem. Ja to widzę, on nie.

Walczę ze sobą. Ważę każde słowo. Lód jest jednak cienki. Czuję, że pęka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz