czwartek, 29 sierpnia 2013

O bogactwie

Wróciłam wczoraj do kilku pierwszych notek z tego bloga (tak, prowadzę go już rok!). I gdy tak zagłębiałam się w lekturze doszłam do wniosku, że często pisałam o pieniądzach. A mówiąc inaczej: martwiłam się o nie. Tak, myślałam o kasie. Obsesyjnie. I gdy zobaczyłam na teście dwie kreski, uświadomiłam sobie, że będę musiała iść na zakupy (wyprawkowe, ma się rozumieć). A musicie wiedzieć, że ja wydawać nie lubię. Należę do kobiet (niewielu zapewne), które nie znoszą wprost kupować sobie ubrań, kosmetyków. Nie pytajcie mnie dlaczego. Nie wiem! I gdy brzuszek był coraz większy, a wraz z nim długa lista zakupów, martwiłam się coraz bardziej. I odkładałam. I kasę, i zakupy. Ostatecznie coś tam kupiłam. I tu właśnie dochodzimy do sedna. Ubranek (nowych!) nie kupiłam chyba żadnych - a przepraszam! - zakupiłam czapeczkę i skarpetki. Pozostałe rzeczy (mnóstwo dodam!) dostałam, pożyczyłam i kupiłam w lumpeksie (za grosze oczywiście). I tym sposobem uzbierałam już karton ubranek, które odłożyłam dla rodzeństwa Janka. Wiele ubranek również synek dostał w prezencie.
Idźmy dalej. Kosmetyki. Tu sprawa ma się inaczej. Wiedziona komentarzami, postami na blogach, wypowiedziami mam kupiłam i Sudocrem (a jakże - 250g), i Bepanthen, i oliwkę Johnson's. Pierwszego i ostatniego produktu nawet nie użyłam. Do pielęgnacji Janka używam Bepanthen'u, Dermobazy i Cutibazy, wody fizjologicznej i Disnemar'u. I to wszystko. 
Do szpitala kupiłam sobie i podkłady, i majtki jakieś tam. Leży, nie użyłam.
W prezencie dostałam przewijak (cudo!), czasem ktoś pieluchami obdaruje. 
Wózek kupiłam używany, fotelik samochodowy też. I leżaczek wychwalany przeze mnie też służył już jednemu dziecku.  
Chusteczek nawilżanych praktycznie nie używam (pupę myję wodą). 
Po co ten wpis? Znalazłam ostatnio swoją listę wyprawkową, dłuższą niż paragony Polaków w czasie świąt. I na blogach kilka wpisów wyśledziłam. O wyprawkach właśnie. Kobiety piszą w nich, co kupiły i w jakich ilościach. Posty, dodam, do krótkich nie należą. A ja doszłam do wniosku, że utrzymanie dziecka (mojego przynajmniej) niewiele kosztuje. Na jedzenie syna dotychczas grosza nie wydałam, pampersy (Dada) ktoś czasem rzuci, ale i te do drogich nie należą. Brakuje mi pajacyków do spania? Bodziaków? Mam pod nosem dwa genialne lumpy, w których wyłapuję perełki. Czasem coś na Tablicy poszukam. I żyjemy.
Ile to razy słyszałam, że mam teraz szaleć, bo jak będzie dziecko, to nic sobie nie kupię. Guzik prawda. 
Kiedyś ktoś mi powiedział, że Bóg dał, Bóg pozwoli nakarmić. Coś w tym jest. Janek nie nosi markowych ubranek, a jeśli już, to nie on pierwszy ma je na sobie. Janek nie ma żyrafy Sophie, a jedynie zwykłe gryzaczki. Syn mój nie ma wypasionego wózka (choć ja uważam nasz bobowóz za rewelacyjny!), dizajnerskiego krzesełka do karmienia (a i to mamy używane!). Jan ma mnie. I tatę. I naszą miłość. I to jest właśnie nasze bogactwo.
 
Post ten nie jest atakiem. Nie ganię rodziców, którzy kupują swojemu dziecku piękne ubranka czy akcesoria. Boże broń! Mnie na to nie stać, co nie znaczy, że innym zazdroszczę. Mój syn nie jest przez to gorszy. I proszę o zrozumienie tego faktu.

8 komentarzy:

  1. Dokładnie! Jakbym o sobie czytała heh... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie też mija rok :) hehe gdzie nie wejdę to rocznice. Ja póki co swojej nie świętuje.
    No cóż zgadzam się z Tobą- miłość jest najważniejsza, jej nie kupisz. Mimo tego, że ja już tak mam, że muszę zrobić zakupy, muszę wydać a i najlepiej się czuję jak wydam dużo. Bardzo Cię podziwiam i chciałabym być jednak trochę oszczędniejsza, ale taka już moja natura. A w przyszłości dzieciaki mogą stać się droższe bo mogą nie chcieć tego czy tamtego, bo inni mają nike a ja nie...w szkole potrzeby się weryfikują.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze piszesz:) Nam też niektóre rzeczy byly w ogóle niepotrzebne, drugi raz w ogóle bym ich nie kupowala. Dobrze, że Antek urodził się za wcześnie, bo inaczej może bym zdążyła kupić jeszcze więcej niepotrzebnych pierdół;) Też mamy większość rzeczy używanych, odkupionych bądź podarowanych przez rodzinę, ja to się bardziej cieszę jak jakąś fajną rzecz uda mi się taniutko od kogoś odkupić niżbym miała nową i drogą kupić:)
    A co do tego, jak będzie później, jak dziecię dorośnie... Życie pokaże, ale wiem jedno... nie zamierzam kupować synowi wszystkiego co będą mieli rówieśnicy, ja też wszystkiego nie miałam, a jakoś żyję... Na pierwszą komórkę zapracowałam sobie sama w liceum, choć rówieśnicy szpanowali takimi już w podstawówce... Teraz myślę, że to wcale nie było złe, choć wtedy nie byłam zadowolona;)

    OdpowiedzUsuń
  4. prawda to. U nas też darowane, używane i mamy się super :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ale to tak jest, że trzeba się samemu przekonać, że połowa rzeczy wyprawkowych do zbędne gadżety.
    bo niestety rady i porady innych nie działają.
    Ty też pewnie nikogo nie słuchałaś.
    takie życie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak samo, żeby teraz szaleć na wakacjach, bo potem z dzieckiem się tak nie wyjeżdża. Ten Twój tekst z szaleniem też słyszałam, ach, bezcenne rady. Akurat jeśli chodzi o zakupy, to szalałam dla całego, ale na prawdę niewiele z tych wszystkich rzeczy okazało się bublami. Większości używaliśmy. Oliwka np. nie posłużyła nam ostatecznie do natłuszczania dziecka, ale przydaje się do masażu brzuszka, więc mam ją i mam. Sudocrem czasem używam prewencyjnie. W lumpeksach też szalałam.

    OdpowiedzUsuń