poniedziałek, 6 maja 2013

Bez pożegnania*

Dzisiaj opowieści snuć nie będę. Postaram się napisać o wszystkim w wielkim skrócie, w kolejnych notkach rozszerzając pewne treści.

Do szpitala trafiłam 19 kwietnia (piątek). Dzień był bardzo słoneczny, ja wybrałam się na angielski, potem umówiłam się z mężem w markecie budowlanym, aby wybrać drzwi do pokoju Janka (tak, pokój był jeszcze w remoncie!). Pojechaliśmy do moich rodziców, a tam ... zaczęłam słabiej czuć ruchy Janka. Nie mogłam go "dobudzić". Zwykłe metody nie działały. Minęło pół godziny i poczułam lekkie muśnięcie, ale zdecydowałam, że pojadę na izbę na zapis KTG. A tam zmierzono mi ciśnienie - 150/100. Lekarz kategorycznie zabronił mi opuszczać szpital. Z Jankiem był wszystko dobrze. I tak położyłam się kolejny raz na patologii (pojechałam do szpitala, w którym chciałam rodzić). W sobotę KTG wykazało jakieś skurcze (których ja nie czułam), ciśnienie nadal wysokie, choć w normie (140/90). O 21 przyszła po mnie położna i oznajmiła, że biorą mnie na porodówkę, aby wykonać test (podano mi niewielką ilość oksytocyny, by sprawdzić jak zachowa się moja macica). I tam znowu - skurcze są, ja ich nie czuję. Pytałam, czy mam dzwonić po męża, ale lekarz orzekł, że nie wywołujemy. Wróciłam na patologię. I tam ciśnienie skoczyło. Położna nakazała mi spać, spać, spać. W niedzielę rano ciśnienie nadal wysokie. Podano mi relanium. I nadal nic. Nie mogłam wstawać z łóżka. Nic - ciśnienie nadal 150/100. Odwiedzili mnie rodzice i mąż. Zjadłam obiad, porozmawialiśmy. A. pojechał do domu robić remont (a wcześniej skrócił sobie czas pracy, bo jeździłby do 21), rodzice poszli na spacer. Przyszła położna zmierzyć ciśnienie. I ta jej mina mówiąca wszystko... Miałyśmy z koleżankami włączony telewizor, byli u nich mężowie - położna nagle: "proszę o absolutną ciszę". I nagle wyszła. Nic mi nie powiedziała. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do mamy, że ciśnienie rośnie. Mama pyta, czy ma przyjechać, a ja że jeszcze nie. Przyszła druga położna zmierzyć mi ciśnienie i wyszła z taką samą miną, tylko jakby szybciej szła. Za chwilę wpada lekarz i pyta, czy mam mroczki przed oczami, itp. Ja czułam się świetnie, tylko trochę ospała. Martwiły mnie tylko rzadkie ruchy Janka. Lekarz wyszedł, a na moje pytanie, co będzie, odpowiedział "zobaczymy". Zadzwoniłam do mamy: "przyjeżdżaj". Gdy ponownie zobaczyłam lekarza w drzwiach, wiedziałam. Oznajmił mi w bardzo delikatny sposób, że choć to pierwszy dzień 37. tygodnia, to musimy działać. Rodzimy. Cięcie na cito. Przybiegła położna. Nie pozwoliła mi się spakować, tylko siadać na wózek. Szybki telefon do męża i jego płacz w słuchawce. Akcja nabierała tempa, bo ciśnienie rosło. Miałam urodzić po 19. Taki był plan lekarzy. Nie wyszło. Szybkie znieczulenie miejscowe, moje łzy (ja ma już rodzić? a Janek? przecież to wcześniak!). O 18.51 zobaczyłam go pierwszy raz. Za drzwiami czekał już mój mąż (nie chcę wiedzieć, w jakim czasie dojechał do szpitala) i moja mama. A. kangurował. Położne śmiały się, że zdjął koszulę w błyskawicznym tempie ;-). A mnie zszywali, dyskutując o tym, że z opóźnieniem wysłano im wypłatę. Muszę powiedzieć, że opiekę na bloku porodowym miałam genialną. Położne fantastyczne, lekarze - świetni. Każdy mi tylko potem mówił, że lepiej trafić nie mogłam.
Janek dostał 9 pkt. (był już lekko siny). Miał delikatne znamię na policzku, które okazało się odciśniętą rączką (dziś nie ma śladu) i lekkie skaleczenie na główce (powstałe podczas cięcia). Wszystko się zagoiło, a my, gdy Janek miał pięć dni, wyszliśmy do domu (na jedną dobę zatrzymała nas żółtaczka).

Ja po cięciu czułam się dobrze. Ciśnienie spadło do 120/70. Pionizowanie wyszło mi średnio (pierwszy raz zasłabłam, drugi też, a za trzecim razem sama wstałam i poszłam się kąpać). Na drugą dobę biegałam koło synka i radziłam sobie jakoś.

Gdy leżałam na sali poporodowej poprosiłam położną, aby przystawiła mi Janka do piersi. Zrobiła to w genialny sposób i wyszło. Fabryka ruszyła. Karmiłam. Drugiego dnia był lekki nawał, ale i to szybko pokonałam. Kilka pomocnych rad doradczyni laktacyjnej i karmię z sukcesem każdego dnia. Raz zaproponowano mi dokarmianie, ale odmówiłam. Z uporem dostawiałam i uczyłam się Janka, a on mnie (a raczej moich piersi). Ominęły mnie problemy z sutkami. Nie wiem, co to ból piersi, choć wiem, że i on może nadejść.

Do 10. doby Janek nie wiedział, co to smoczek. Teraz nadeszły dni, kiedy chce być przy cycku często i nocą smoczek okazuje się być pomocny. Muszę jednak przyznać, że chyba mu nie podszedł, bo po pierwsze - szybko go wypluwa, po drugie - daje go sobie łatwo wyciągnąć. Cyc to cyc.

W nocy, z 1 na 2 maja pojechaliśmy z Jankiem do pediatry. Martwiły mnie jego stolce. Było ich dużo (choć to niby w normie), ale gdy go trzymałam na rękach, poleciała woda. I tak trzy razy. Stwierdziłam, że nie ma co czekać. Pediatra orzekła, że mam poczekać na trzy kolejne kupy i jechać do szpitala. Dałam probiotyk i w ciągu dwóch godzin po dwóch karmieniach pojechaliśmy do szpitala. Mąż przyznał się, że ma biegunkę, więc podejrzewano infekcję bakteryjna/ wirusową. Dodatkowo Janek ważył 2386 g, a więc tylko 8 g więcej niż w chwili wypisu! Oddelegowano nas do szpitala zakaźnego, tam dostaliśmy izolatkę, a Jankowi wykonano mnóstwo badań. Ich wyniki były bardzo dobre. Zrobiono USG brzuszka - i ono nie wykazało żadnych patologii. Janek dostał dwie kroplówki na wzmocnienie. Lekarz podejrzewał uczulenie na białko, więc jestem na diecie (co ja mogę jeść?). Po drugiej dobie pobytu w szpitalu wyszliśmy z masą 2570 g (przekroczona została masa urodzeniowa!). Karmię i wydaje się być lepiej. Przede wszystkim staram się nie panikować. Kupki, które mnie tak martwiły, są podobno normalne, a ich ilość (8-10) przy karmieniu piersią - standardowa. Zalecono spokój ;-)

Janek to śliczny, zmieniający się każdego dnia chłopczyk. Noce są różne - raz spokojne, raz ciężkie. Synek śpi czasem po trzy godziny (choć mam wrażenie, że bardziej niespokojnie niż kiedyś), dzisiaj odpadł nam kikut. A ja? Ja to matka, która bez pomocy swojej mamy by sobie nie poradziła. Ja to kobieta, która czasem ma dość, czasem płacze (rzadko!), ale uwielbia tulić swoje dziecko. Ja to żona, która przez hormony i wredny charakter doprowadza męża na skraj rozpaczy. Ale radzimy sobie. Spokojnie ;-)


*Tytuł notki brzmi "Bez pożegnania". Dziewczyny - ja nie pożegnałam swojego brzucha. Nie spodziewałam się, że tak szybko Janek będzie z nami. Nie przygotowałam się psychicznie na poród, jakkolwiek on wyglądał. Wszystko odbyło się tak szybko, że nawet pokój Janka nie był skończony. Na szczęście z pomocą mojemu mężowi przyszli moi rodzice. Tata remontował, mama sprzątała. Zdążyli na czas.

18 komentarzy:

  1. Nie wiem dlaczego ale popłakałam się czytając Twój post. Jak dobrze, że wszystko szczęśliwie się skończyło!
    Życzę Wam dużo radości i spokoju.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. moje czytanie ze zrozumieniem ma się ostatnio kiepsko,... Przevczytałąm ze 19 bylas w szpitalu i myslalam ze tego dnia urodzilas... Pomimo, że napisałaś, że w niedzielę... Ach! Zresztą moj bład nie ma tu teraz nic do rzeczy!

      Kochana moje najszczersze gratulacje! Duzo zdrowia i spokoju dla Was!

      powodzenia!

      Usuń
  3. Dziękuję za ten wpis. Cieszę się, że wszystko poukładało się dobrze i szczęśliwie, że dobre Anioły czuwały nad Wami :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, kochana, na tym samym wózku jedziemy, też nie zdążyłam pożegnać swojego brzucha, dzieciątko też jest wcześniakiem i też ma alergię na białko mleka:) Dietą się nie łam bo to tylko na początku wygląda strasznie, a tak naprawdę jest mnóstwo rzeczy, które możesz jeść:) Tyle że trzeba czytać etykiety i uważać z wędlinami sklepowymi, bo w ich składzie też często jest białko. A tak to warzywa, owoce, kasze, ryż, mięso wieprzowe i drobiowe, ryby, można też znaleźć przepisy na ciastka i ciasta bez jaj i mleka, albo też zastępować mleko mlekiem roślinnym a jajka olejem i proszkiem do pieczenia :) Wczoraj odkryłam też że na przykład ciasto francuskie nie ma białka mleka:)

    Odpoczywaj kochana i jak najwięcej korzystaj z pomocy rodziny, za jakiś czas już odzyskasz siły i sama będziesz sobie radzić:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pomocy korzystam, ale czekam na chwile samodzielności ;-)

      Usuń
  5. Jeszcze raz najserdeczniejsze gratulacje! Życzymy Wam dużo spokoju i radości z bycia razem:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Serdeczne gratulacje! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluję! Wspaniale, że jesteście razem:)
    PS. Skonsultuj się z doradczynią w sprawie podejrzenia uczulenia na białko - to (obok alergii) najczęstsza i nierzadko najwygodniejsza diagnoza dla wielu lekarzy. Warto się upewnić, żebyś się nie katowała restrykcyjną dietą i żeby dziecko miało się dobrze:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj byliśmy u doradczyni. I według niej nie ma podstaw do stosowania jakiejkolwiek diety ;-) Janek został zważony (pięknie przybiera), ja otrzymałam wiele cennych rad. Oby więcej takich osób!

      Usuń
    2. No właśnie mi też się wydawało, że za wcześnie jeszcze na zdiagnozowanie skazy białkowej, u nas skaza wyszła koło trzeciego miesiąca dopiero. Oby u Was w takim razie nie wyszła wcale :))) Powodzenia!

      Usuń
  8. hej, przeczytalam Twojego bloga i musze przyznac, ze swietnie sie 'Ciebie' czyta :) Gratuluje synka!!
    p.s. tez nie zdazylam pozegnac swojego brzuszka...zdjecia ciazowe moglabym policzyc na palcach od rak...najwazniejsze jednak, ze dziaciaczki maja sie dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Fajnie, że tak się wszystko dobrze skończyło!
    Witam Janka po tej stronie :)

    Czy mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową, bo utrudnia pisanie komentarzy :)

    OdpowiedzUsuń