Wybrałam się dzisiaj na spacer (jak każdego dnia zresztą). I wiecie co? Ludzie patrzyli na mnie jak na dziwoląga, a wózka to żadnego nie widziałam! Czy -5 stopni Celcjusza to arktyczny mróz, który nie pozwala na wyjście z domu? Uczono mnie, że z dzieckiem można wychodzić do -10 (i ewentualnie darować sobie spacer, gdy jest cieplej, ale wieje mroźny wiatr).
Od początku byłam zwolenniczką tzw. "zimnego chowu" (co za okropne sformułowanie!). W pokoju Janka jest 18-20 stopni Celcjusza i nigdy nie zauważyłam, że jest mu zimno. Ubieram go lekko, wedle wiedzy mojej teściowej i szwagierek za lekko. Taką podjęłam z mężem decyzję i widząc po synku, chyba dobrą. Mały nigdy nie był chory czy nawet przeziębiony (na szczęście i oby to trwało jak najdłużej). Dodam, że cierpi na AZS, a wiem, co to znaczy, gdyż sama choruję. I tu najczęstszym błędem jest przegrzewanie. Skóra wówczas boli! Dosłownie! Staje się naciągnięta, sucha i potwornie swędzi. Chciałabym, żeby Janka to ominęło. Udaje się. I oby tak pozostało.